Taką jazdą przechodzi się do historii! Jai Hindley (Bora–Hansgrohe) na przedostatnim etapie wyrwał prowadzenie Richardowi Carapazowi (Ineos Grenadiers) i wygrał 105. Giro d’Italia.
Jeśli ktoś chce wytłumaczyć, na czym polega droga z kolarskiego nieba do piekła, to nie musi używać słów. Wystarczy, że pokaże sobotni etap Giro d’Italia…
Teraz albo nigdy
Wydawało się, że Carapaz ma wszystko, by wygrać wyścig. Przed kluczowym tygodniem przejął koszulkę lidera i dzielnie wiózł ją na plecach po górskich szczytach. Miał wsparcie zespołu, ambicję i doświadczenie, ale Hindley deptał mu po piętach. I w końcu zaatakował.
Australijczyk przed sobotnim etapem tracił tylko trzy sekundy do Carapaza. Ekwadorczyk kontrolował go jednak na kolejnych podjazdach i cały czas miał wszystko pod kontrolą. Ze strony Hindleya była to jednak tylko gra, a karty odkrył kilka kilometrów przed metą.
Na jednym z finałowych podjazdów Australijczyk zaatakował, jakby całe życie przygotowywał się na tę jedną akcję. Wydawało się, że Hindley zapomniał, że w nogach ma już ponad 3 tys. kilometrów przejechane w Giro d’Italia, i z łatwością minął Carapaza. Gdy Ekwadorczyk zobaczył, ile sił ma jeszcze jego rywal, poczuł rezygnację.
– Teraz albo nigdy – krzyczeli komentatorzy Eurosportu na widok szarżującego Hindleya.
To wspaniałe uczucie
Australijczyk zdeklasował Carapaza i przed ostatnim etapem miał blisko półtorej minuty przewagi w klasyfikacji generalnej. W niedzielę, podczas czasówki, przypieczętował zwycięstwo.
– Ta wygrana to wspaniałe uczucie, buzują we mnie niesamowite emocje. Z tyłu głowy miałem to, co wydarzyło się tutaj dwa lata temu [w 2020 r. Hindley dał sobie wydrzeć wygraną w Giro d’Italia na ostatnim etapie – przyp. red.] i robiłem wszystko, by to się nie powtórzyło. To wszystko to coś niesamowitego… Czułem się mocny. Wiedziałem, że jestem w stanie wygrać. Na ostatnim etapie na bieżąco informowano mnie, jak wygląda sytuacja, i wiedziałem, że idzie mi całkiem dobrze. Jestem dumny, że zabieram to zwycięstwo do domu – mówił na mecie szczęśliwy Hindley, któremu wygranej pogratulował sam Carapaz.
Miłość do roweru zaszczepiona przez ojca
To największy sukces w karierze 26-letniego zawodnika. Przygodę z kolarstwem zaczynał, ścigając się na torze, a miłość do roweru zaszczepił w nim ojciec. – Już jako młody chłopiec wiedziałem, że chcę być kolarzem – wspominał. Szybko okazało się, że dobrze radzi sobie w górach, ale długo nie mógł błysnąć w peletonie. Kolarski świat usłyszał o nim w 2020 r., gdy rzutem na taśmę Tao Geoghegan Hart wydarł mu wygraną w klasyfikacji generalnej Giro d’Italia. Teraz jednak Australijczyk do podobnej sytuacji nie dopuścił.
– Ta wygrana to wspaniałe uczucie. Coś niesamowitego – przyznał na mecie.
Końcowa klasyfikacja generalna wyglądała tak:
Klasyfikację punktową wygrał Arnaud Démare (Groupama-FDJ), górską – Koen Bouwman (Jumbo-Visma), młodzieżową – Juan Pedro López (Trek-Segafredo), a drużynową – Bahrain Victorious.
Oczekiwanie na Tour de France
Teraz kolarski świat odlicza już dni do największego wyścigu świata, czyli Tour de France (start 1 lipca). Zanim jednak kolarze rozpoczną Wielką Pętlę, będą rywalizowali jeszcze w Criterium du Dauphine (5–12 czerwca) i Tour de Suisse (13–19 czerwca).