Gdy padł na mecie, nie było wiadomo, czy się cieszy, czy płacze. Sonny Colbrelli (Bahrain-Victorious) wygrał wyścig Paryż – Roubaix, który w tym roku udowodnił, dlaczego nazywany jest „Piekłem Północy”.
Wielu uważa, że nie ma nic bardziej nieprzewidywalnego niż bruki na Paryż – Roubaix. W weekend przekonali się jednak, że bruki to nic w porównaniu z… mokrymi brukami. Kraksy, poślizgnięcia, awarie i marzenia, które w sekundzie stawały się nieaktualne – to wszystko wydarzyło się weekend.
Obraz, który przejdzie do historii
Prognozy pogody analizowano na długo przed wyścigiem. Zanosiło się na chłodny weekend z podmuchami wiatru, ale z czasem zaczęło prognozować to, czego zawodnicy bali się najbardziej, czyli deszcz. Opady nie ominęły północy Francji i w efekcie wyścig zamienił się w walkę o przetrwanie.
Oblepieni błotem zawodnicy wyglądali, jakby brali udział w runmageddonie, a nie wyścigu kolarskim. Do tego ich rowery zachowywały się jak na lodowej tafli. Już same bruki mają bardzo słabą przyczepność, a mokre zamieniają się w nawierzchnię, która staje się koszmarem. Efekt? Upadki i ogromna nieprzewidywalność.
Odczuł to m.in. Gianno Moscon (Ineos Grenadiers). Przebrnął przez błota, wyprzedził rywali i 30 km przed metą mknął w kierunku welodromu w Roubaix, gdy nagle jego rower niemal stanął. Włoch złapał gumę w tylnym kole i potrzebny był ekspresowy serwis. Udało się go przeprowadzić sprawnie, ale połowa przewagi Moscona była już tylko historią – z 90 sekund, zostało niespełna 40. Jakby tego było mało, chwilę później Włoch – w dość niegroźnie wyglądającej sytuacji – przewrócił się i znów stracił cenne sekundy. Dla Moscona było to prawdziwe piekło.
Włoch nie załamał się, tylko walczył dalej, ale w końcu dopadła go grupa pościgowa i losy wyścigu rozstrzygnęły się na słynnym welodromie. Tu zawodnicy musieli zaprezentować nie tylko nadludzką siłę, ale także koncentrację, by jak najlepiej taktycznie rozegrać końcówkę. A wyglądało to tak:
Na ostatnich metrach Sonny Colbrelli (Bahrain-Victorious) wyprzedził Floriana Vermeerscha (Lotto Soudal) i Mathieu van der Poela (Alpecin-Fenix).
– Nie mogę uwierzyć w to, co się stało. W tym błocie wyścig był o wiele trudniejszy. Kilka razy byłem blisko upadku, ale udało się utrzymać koncentrację – cieszył się na mecie Colbrelli, który chwilę wcześniej na płycie welodromu dał upust wszystkim emocjom i zmęczeniu, które nagromadziły się w nim przez ostatnie sześć godzin ścigania. To właśnie ten obraz będzie jednym z najważniejszych w kończącym się sezonie:
Obolała, ale szczęśliwa
Dzień wcześniej czoła brukom musiały stawić kobiety. Żeński Paryż – Roubaix odbył się po raz pierwszy w 125-letniej historii wyścigu, ale debiutantek nie zamierzał oszczędzać. Trudy i specyfikę odczuła m.in. Katarzyna Niewiadoma (Canyon SRAM Racing), która na wczesnym etapie wzięła udział w kraksie i na trasę już nie wróciła.
– Czuję się, jakbym musiała wyjść z jakiejś świetnej imprezy, ale z drugiej strony jestem podekscytowana i szczęśliwa, że mogłam wziąć udział w tym historycznym wydarzeniu. Jestem dumna z mojego zespołu za walkę mimo ciągłego pecha. Ja wylądowałam w szpitalu, ale mam tylko obolałe kolano. Sezon oficjalnie już się dla mnie zakończył, dziękuję za wsparcie i pozytywne wiadomości” – napisała Niewiadoma na Instagramie.
https://www.instagram.com/p/CUiTsPgo403/?utm_source=ig_web_button_share_sheet
Paryż – Roubaix Femme wygrała Lizzie Deignan (Trek-Segafredo), przed Marianne Vos (Jumbo-Visma Women Team) i Elisą Longo Borghini (Trek-Segafredo).