Okazuje się, że kolarze często najbezpieczniejsi są na rowerze, bo niektórzy kontuzji nabawili się nie z powodu upadku czy kraksy, ale podczas… mycia samochodu, prac w polu, czy nawet przygotowywania posiłku. Oto najdziwniejsze sytuacje, który przyhamowały kariery profesjonalnych zawodników.
Sport zawodowy zawsze wiąże się z ryzykiem, ale prawdziwe niebezpieczeństwo często czai się tuż za rogiem. Wystarczy jeden zły krok, chwila nieuwagi lub nieszczęśliwy zbieg okoliczności i wiele tygodni przygotowań trzeba spisać na straty.
Doskonale wie o tym Lukas Postlberger, który był jednym z największych pechowców ostatniego Tour de France. Tego 29-letniego Austriaka kilka minut po starcie wyścigu użądliła w twarz osa, przez co natychmiastowo musiał zostać przetransportowany do szpitala. Powód? U Postlbergera wystąpiła reakcja anafilaktyczna i w ten pechowy sposób zakończył udział w Wielkie Pętli.
Przygotowania do Tour de France 2019 fatalnie wspomina Christopher Froome. Podczas jednego z treningów zaliczył bardzo poważny wypadek, ponieważ… chciał wysmarkać nos. Zamiast więc szlifować formę, wylądował w szpitalu. Co gorsza, kilka miesięcy później pech znów do niego wrócił, a powód był – na pierwszy rzut oka – dość absurdalny.
– W głupi sposób przeciąłem kciuk nożem kuchennym i musiałem przejść operację. Złożono mi z powrotem ścięgno i utknąłem z podniesionym kciukiem na kilka tygodni. To nie jest mój rok. Nie mogę się doczekać 2020 – napisał Froome na Twitterze.
Z kolei Dylan Teuns przygotowywał się do startu w Clasica San Sebastian. Podczas przerwy w treningach postanowił zająć się pracami polowymi wokół swojego domu, ale skończyło się to dla niego bardzo przykro.
– Jeździłem traktorem, który ciągnął maszynę. W pewnym momencie uległa ona awarii i przestała jechać, więc traktor błyskawicznie również się zatrzymał, a ja uderzyłem głową w kierownicę – opisywał Teuns niecodzienne okoliczności kontuzji, która wykluczyła go z najbliższego startu.
Jego przypadek to jednak nic w porównaniu z pechem, jaki miał Michał Kwiatkowski. Kilka lat temu przygotowywał się do rekonesansu etapów Tour de France, ale zamiast przejazdu testowego po Korsyce, musiał stawić się w Polsce. Powód? Oddajmy głos Michałowi:
– Podjechałem do automatycznej myjni, aby opłukać samochód. Wrzuciłem żeton, nacisnąłem przycisk i nagle… metalowa dysza wyskoczyła gwałtownie z uchwytu i uderzyła mnie prosto w twarz. Siła uderzenia była tak duża, że złamała mi ząb. W tej sytuacji, zamiast jechać na Korsykę, udałem się wprost do Polski, aby doprowadzić ząb do porządku – wspominał z uśmiechem „Kwiato” na łamach „Przeglądu Sportowego”.
Z kolei przypadek Rory’ego Sutherlanda pokazuje, że często największe niebezpieczeństwo czai się na kolarzy już po zejściu z roweru. Australijczyk podczas zgrupowania postanowił wrócił do hotelu na hulajnodze elektrycznej. W trakcie jazdy trafił jednak w krawężnik i… złamał nogę tak paskudnie, że potrzebna była operacja i kilkutygodniowy rozbrat z rowerem.
Niektórych zawodników jednak nawet poważna kontuzja nie jest w stanie powstrzymać przed treningami. Najnowszym przykładem jest Rigoberto Uran, który trenuje mimo złamanego palca u stopy. A wszystko dzięki sposobowi, który powinien opatentować
https://twitter.com/UranRigoberto/status/1348997889368993793?s=20
Tak, Kolumbijczyk postanowił zmodyfikować swoje obuwie, a dokładniej… wyciąć w nim miejsce na złamany palec. Jak się zresztą okazało, Uran kontuzji też nabawił się w niecodzienny sposób, bo przypadkowo uderzył stopą w kant łóżka. – Taka kontuzja nie jest mnie w stanie zatrzymać! – zapowiedział jednak Kolumbijczyk i słowa dotrzymał.