To był bardzo trudny dla zawodowego kolarstwa. Kto wie, czy więcej wysiłku nie kosztował organizatorów wyścigów, niż samych zawodników. Oto co wydarzyło się w szalonym 2020 r.
Zaczęło się zupełnie normalnie, bo od zaplanowanego na drugą połowę stycznia Tour Down Under, który wygrał Australijczyk Richie Porte (Trek-Segafredo). Niestety, już wiadomo, że w 2021 r. ten sam wyścig nie odbędzie się z powodu pandemii koronawirusa.
W minionym sezonie wszystko szło zgodnie z planem mniej więcej do początku marca. Pierwszy znak zapytania pojawił się przy wyścig Paryż – Nicea. Pandemia powoli zaczynała rozlewać się po Europie, ale UCI chciała, by wyścig się odbył. Wprowadzono wiele obostrzeń, ale mimo to zrezygnowano z rozegrania ostatniego etapu. W tej sytuacji zwycięzcą został Maximilian Schachmann (Bora-Hansgrohe).
Po tym wyścigu czas dla kolarzy zatrzymał się i nikt tak naprawdę nie wiedział, kiedy znów będą mogli stanąć na starcie. Zawodnicy mieli problemy nawet z treningiem w drużynach, a podczas lockdownu wymyślali różne sposoby, by podtrzymać formę. Do gry weszły trenażery i wirtualne wyścigi, byle tylko być gotowym na moment, gdy znów będzie można zacząć się ścigać
Zawodnicy kombinowali z treningami jak mogli, a organizatorzy głowili się nad takim ułożeniem kalendarza, by zaraz po zaświeceniu zielonego światła mogli rozegrać jak najwięcej wyścigów. Najtrudniejszym zadaniem było upchnięcie w ciągu trzech miesięcy trzech najważniejszych wyścigów: Tour de France, Giro d’Italia i Vuelta a Espana.
Zawodowy peleton w UCI World Tour do rywalizacji wrócił dokładnie 1 sierpnia wyścigiem Strade Bianche (zwycięstwo Wouta Van Aerta z Jumbo-Visma). W elitarnym gronie wyścigów, które odbyły się w 2020 r. znalazło się również Tour de Pologne, które wygrał Remco Evenepoel (Deceuninck-Quick Step).
Bardzo nietypowo odbył się również największy wyścig świata – Tour de France. Na ogół Wielka Pętla przypada na lipiec, a w tym roku kolarze jechali od 29 sierpnia do 20 września.
Wyścig był pasjonujący, choć równie dobrze mógłby być… mistrzostwami Słowenii. Do końca o zwycięstwo walczyli bowiem Tadej Pogacar z Primożem Rogliciem, ale ten pierwszy zdecydowanie wygrał przedostatni etap, czyli jazdę na czas, i na Pole Elizejskie wjechał w żółtej koszulce lidera.
Piękna walka rozegrała się również o zieloną koszulkę sponsorowaną przez Škodę. Ostatecznie w klasyfikacji punktowej triumfował Irlandczyk Sam Bennett (Deceuninck-Quick-Step), który zdetronizował Petera Sagana (Bora-Hansgrohe).
Wielkie chwile podczas tegorocznego Tour de France przeżywali również polscy kibice. A to dzięki Michałowi Kwiatkowskiemu (Ineos Grenadiers), który był najszybszy na 18. etapie. Tym samym „Kwiato” został czwartym Polakiem, który wygrał etap Wielkiej Pętli. – Nie zapomnę tego zwycięstwa do końca życia – mówił wzruszony na mecie.
Kolejne dwa największe wyścigi zostały rozegrane nietypowo. W kalendarzu UCI było bowiem tak ciasno, że zawodnicy musieli decydować, czy pojadą w Giro d’Italia, czy w Vuelta a Espana, ponieważ wyścigi nakładały się. Gdy w Hiszpanii zawodnicy stawali na starcie, to we Włoszech właśnie rozgrywano decydujące etapy. Najlepiej w nich spisał się Tao Geoghegan Hart (Ineos Grenadiers), który dość niespodziewanie triumfował w całym wyścigu.
Z kolei w Vuelta a Espana najlepszy był Primož Roglič (Team Jumbo-Visma), który tym samym osłodził sobie przegraną końcówkę w Tour de France.
Rok 2020 był bardzo trudny dla kolarstwa, a w pewnym momencie stał się też sprawdzianem organizacyjnym, który w zdecydowanej większości udało się zdać. Jak będzie w 2021 r.? Na razie wiadomo, że dwa pierwsze wyścigi UCI World Tour (Tour Down Under oraz Cadel Evans Great Ocean Road Race) zostały odwołane i na ten moment inauguracja ścigania planowana jest podczas UAE Tour (21 – 27 lutego). Czy to się uda? Czas pokaże.
Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl