Zbliża się najtrudniejszy okres w roku dla naszych żołądków. Wigilia, święta i „czyszczenie lodówki” mogą sprawić, że w nowy rok wejdzie z poważnym nadbagażem. Jak zatem przygotować się na świąteczne ucztowanie, by nie ciążyło nam przez kolejne tygodnie?
Część pasjonatów kolarstwa jeździ nie rowerze nie tylko z miłości do tego sportu, ale również po to, by trzymać formę. O ile kondycji przy świątecznym stole znacząco nie stracimy, to jednak uderzenie kilokalorii może zakończyć się pojawieniem niechcianego tłuszczu.
– Przy wigilijnym stole można spokojnie zjeść około 4-5 tysięcy kilokalorii. Około 100 gramów kutii, czyli trzy kopiaste łyżki, może mieć do 500 kilokalorii. Chudy, duszony karp będzie miał w 100 gramach ok. 100-120 kilokalorii, ale smażony już ze trzy razy tyle. Za to groch z kapustą jest rewelacyjny dla naszych organizmów, więc można zjeść go więcej. Podobnie jak barszcz, choć w pięciu średnich uszkach może być ok. 200-250 kilokalorii – mówiła w rozmowie z WeLoveCycling Karolina Kozela-Paszek, dietetyk z wieloletnim doświadczeniem, która przez lata uprawiała kolarstwo górskie.
Są jednak sposoby, by wyjść zwycięsko z trudnej bitwy ze świątecznymi łakociami, a przygotowania do tej batalii można zacząć już teraz. To duże uproszczenie, ale już od dziś możemy „przygotowywać miejsce” dla smażonego karpia, kutii, czy sernika.
Czas na trening
Pogoda nie przeszkadza w tym, by wsiąść na rower i zażyć trochę ruchu. Starym i sprawdzonym rozwiązaniem na spalanie kilokalorii jest również bieganie, ale najlepiej, by nie był to zwykły jogging, ale bieg interwałowy nakręcający nasz organizm do spalania tłuszczu, który na pewno nadrobimy w święta.
Okres przedświąteczny to także dobry czas na poważne zainteresowanie się trenażerami. Tych, którzy już połknęli bakcyla przekonywać do tego sprzętu nie trzeba, za to pozostali mogą się nad nim poważnie zastanowić. Trenażer mógłby przecież znaleźć się pod choinką, a odkrywanie jego możliwości w okresie okołoświątecznym jest klasycznym połączeniem przyjemnego z pożytecznym.
Okres przedświąteczny charakteryzuje się również ciągłą gonitwą, która również pomaga w spalaniu tłuszczu, ale często zabiera czas na typowe ćwiczenia fizyczne. Okazuje się jednak, że już kwadrans wystarcza, by porządnie dać w kość sobie, a przede wszystkim tłuszczowi. Stworzone są do tego treningi interwałowe typu hiit, czyli różne klasyczne ćwiczenia (np. pompki, przysiady, wyskoki) wykonywane na dużej intensywności z krótkimi przerwami.
Jeśli jednak nie będziemy mieli najmniejszej ochoty na intensywny ruch, to zdecydujmy się chociaż na spacer. Tu korzyści są dwie – przede wszystkim jest to forma ruchu, ale też odciąga nas od stołu, który w święta na pewno będzie uginał się od kilokalorii.
Jedz z głową
Ćwiczenia to jedna strona dbania o sylwetkę, a drugą jest odżywianie. Choć w przypadku świąt jest to raczej biesiadowanie połączone z łasuchowaniem, a taka mieszanka może dać piorunujący efekt.
Dlatego powinniśmy jeść powoli i – choć w święta o to bardzo trudno – próbować robić jak największe przerwy między posiłkami. Należy również uważać, by poczucia głodu nie gasić słodyczami, ale pożywnymi potrawami. No i uważajmy też na tzw. „czyszczenie lodówki”, czyli uleganie presji hasłom głoszonym przez mamy i babcie, które brzmią: „Tyle się napracowałam, a teraz to wszystko się zmarnuje”.
Podczas sytych świąt biesiadnik może „wzbogacić się” nawet o kilogram czystego tłuszczu. A ile czasu potrzeba, by się go pozbyć?
– Teoretycznie ok. 15 jednostek treningowych, ale przy założeniu, że będziemy spalali tylko i wyłącznie tłuszcz, a tak na pewno nie będzie. To byłoby zbyt piękne, dlatego trzeba liczyć, że zajmie nam to ok. 45 jednostek treningowych. Taki będzie średni koszt trzydniowego obżarstwa – wylicza Karolina Kozela-Paszek.
Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl