Prawie 33 lata temu życie nakręciło kolarski „American Dream”, a w roli głównej obsadziło Irlandczyka. Stephen Roche nie zapowiadał się na zawodnika, który wejdzie do historii, tymczasem jeden sezon sprawił, że znalazł na równi z największymi. Poznajcie historię kolarza, który stał się wielki wbrew przeciwnościom losu.
Opowieść zaczyna się w pewnej irlandzkiej mleczarni, gdzie młody Stephen przyuczał się do zawodu mechanika. Równocześnie znajdował jednak siłę i czas, by jeździć w amatorskim klubie. Większych nadziei na sukces mu jednak nie wróżono – w końcu Irlandia to nie mekka kolarstwa, a jeśli w rodzinie Roche’a ktoś jeździł na rowerze, to tylko rekreacyjnie.
Falstart podczas igrzysk
Nastolatek z Dublina z sezonu na sezon spisywał się jednak coraz lepiej, aż w końcu zaczął przygotowania do igrzysk olimpijskich w Moskwie. Już wtedy trenował w Paryżu, więc zdecydowanie bliżej wielkiego kolarskiego świata.
Wydawało się jednak, że znów znacznie się od niego oddalił właśnie w Rosji, bo mimo wielkich aspiracji zajął dopiero 45. miejsce. Zwątpienie? Zniechęcenie? Zrezygnowanie? Jeśli tak, to tylko chwilowe, bo dobra dyspozycja podczas innych wyścigów pozwalała 21-letniemu Roche’owi wierzyć, że Irlandczyk jest w stanie zamieszkać w światowym peletonie.
W 1981 r. był już zawodowcem i to całkiem obiecującym. Wygrywał poważne wyścigi (np. Paryż-Nicea, Tour de Romandie), ale z trudem pukał do drzwi elity największych wyścigów etapowych. W Vuelta a Espana nie jeździł prawie wcale, debiutanckiego Giro d’ Italia nie ukończył, a w Tour de France zajmował kolejno: 13., 25., 3. i 48. miejsce. I teraz wyobraźcie sobie, że w kolejnym sezonie zawodnik z takim CV został jednym z dwóch kolarzy w historii światowego sportu, którzy w jednym sezonie zdobył potrójną koronę, czyli wygrał Giro d’Italia, Tour de France i zostali mistrzami świata! Pierwszy zrobił to w 1974 r. legendarny Eddy Merckx, a jego wynik w 1987 r. sensacyjnie wyrównał właśnie Roche.
Podajcie tlen!
Sensacja to jednak mało powiedziane, gdy przypomnimy sobie, co wydarzyło się kilka miesięcy wcześniej. Irlandczyk podczas jednego ze zjazdów upadł i tak mocno pogruchotał kolano, że w tamtym sezonie ciągnął się w ogonie peletonu. Co więcej, okazało się, że kontuzja może rzutować już na całą jego karierę, ponieważ zapoczątkowała problemy z kręgosłupem oraz prawidłową postawą.
W kolejnym sezonie Roche stanął jednak na starcie Giro d’Italia i wygrał! Wielu ekspertów uważało to za sportowy wybryk, który zdarza się raz na 10 lat, ale o przypadku nie mogło być mowy, gdy Irlandczyk niedługo później wjechał w żółtej koszulce na Pola Elizejskie.
Wygranie Tour de France kosztowało go jednak wiele zdrowia. Po jednym z etapów padł wycieńczony za linią mety, stracił przytomność i ocknął się dopiero po podaniu tlenu. Nazajutrz jednak znów stanął na starcie i dowiózł wygraną aż do Paryża. Być może losy wyścigu potoczyłyby się inaczej, gdyby chwilę wcześniej na emeryturę nie przeszedł wielki Bernard Hinault, a faworyt Greg LeMond nie został raniony podczas polowania. Może, ale dla Roche nie miało to żadnego znaczenia, bo właśnie przeżywał najważniejsze chwile w swoim życiu.
Okazało się jednak, że „American Dream” Irlandczyka nie skończył się w Paryżu, bo finałowe sceny zaplanowane były w austriackim Villach. To tam Roche nałożył trzecią w 1987 r. koronę i tym samym stanął na równi z wielkim Mercksem.
Miłość na całe życie
Później Roche już nigdy nawet nie zbliżył się do wygrania wielkiego wyścigu, o biciu kolejnych rekordów nie wspominając. Coraz mocniej zaczęły dawać o sobie znać dawne urazy, ale jeszcze do 1993 r. kibice mieli okazję oglądać zawodnika, który przeszedł do historii światowego kolarstwa.
Rowery jednak do dziś są obecne w jego życiu. Roche organizował wyścigi, zgrupowania, treningi i komentował wyścigi, a jego syn – Nicolas Roche (obecnie w Team Sunweb) – dwukrotnie został mistrzem Irlandii.
– Zawód kolarza jest bardzo ciężki, a czasem wręcz okrutny, ale dziś moja miłość do roweru jest taka sama jak wtedy, gdy go odkryłem. Nigdy z niego nie zrezygnuję – mawia Stephen Roche.
Artykuł powstał we współpracy ze skoda-auto.pl