Całe życie ktoś go ścigał. Najpierw ojciec, później rywale, a następnie urząd podatkowy. Najtrudniej dopaść było go jednak w peletonie i dzięki temu Freddy Maertens dwa razy zdobył mistrzostwo świata i został rekordzistą wygranych etapów w jednej edycji Tour de France.
Jego przygoda ze sportem zaczęła się inaczej niż większości kolarskich mistrzów. Na rowerze nie uciekał od biedy, nie służył mu także do czmychnięcia na wagary. Nie, Maertens pochodził z rodziny belgijskiej klasy średniej – rodzice prowadzili niewielkie interesy i zdawało się, że on celuje jeszcze wyżej. Uczęszczał do college’u, znał trzy języki obce, jednak w głowie cały miał jedną myśl.
– Od zawsze wiedział, że chce być zawodowym kolarzem. I to najlepszym – wspominała jego żona Carine.
Wkrótce przekonał się o tym także jego ojciec i pozwolił 14-letniemu Freddy’emu ścigać się ze znacznie starszymi od siebie. Wówczas Maertens senior uznał jednak, że musi trzymać nad nim zdecydowaną pieczę.
Reżim ojca
Wydaje się, że dziś tata Freddy’ego senior mógłby być wzorcowym przedstawicielem coraz popularniejszych KOR-ów, czyli tzw. Komitetów Oszalałych Rodziców. Tak trenerzy nazywają opiekunów, którzy wywierają ogromną, wręcz niezdrową presję na swoje dzieci, trenujące sport.
„Freddy przeszedł ze swoim tatą bardzo trudną szkołę. Ojciec nie spuszczał go z oczu, monitorował trening, wiedział co jadł i pił, ile spał, z kim się zadawał. Narzucił mu bezlitosny reżim i przywiązywał wagę do najdrobniejszych szczegółów” – pisał Rik Vanwalleghem w książce o Maertensie.
Od tamtej pory Freddy już zawsze potrzebował nad sobą bata. Gdy ojciec odsunął się w cień, tę rolę przejęli trenerzy i dyrektorzy sportowi zespołów. Pewnie z tego powodu wybitny sportowiec popadł też w pozasportowe kłopoty, bo w ręce zbyt wielu osób oddawał swój los.
Niektórzy twierdzą, że gdyby jego kariera została poprowadzona w inny sposób, to mógłby osiągnięciami dorównać nawet wielkiemu Eddy’emu Mercksowi. Obaj rodacy zresztą nie raz ze sobą rywalizowali, o współpracy słysząc jednak bardzo niechętnie.
Podczas mistrzostw świata w 1973 r. Maertens miał poprowadzić Mercksa po tytuł mistrza świata, ale zamiast pomóc, tylko zaszkodził i po trofeum sięgnął… Włoch Felice Gimondi. Obaj znakomici Belgowie tę sytuację wyjaśnili sobie dopiero 35 lat później.
Fakty są jednak takie, że to Merckx pięciokrotnie wygrał Tour de France i pod tym względem nie ma od niego lepszych. Za to Maertens nie wygrał ani razu, ale za to w 1976 r. zwyciężył aż osiem etapów, co do dziś udało się tylko Mercksowi i Charlesowi Pelissierowi. Maertens trzykrotnie wygrał również klasyfikację punktową Wielkiej Pętli.
Mieszanka wybuchowa
Gdy wydawało się, że Belg czeka już tylko na pożegnanie z peletonem, to znów zaskoczył całe środowisko i w 1981 r. po raz drugi został mistrzem świata. Później jednak zaczął rozmieniać karierę na drobne. Co chwilę jeździł w innym zespole, gdzie traktowano go bardziej jako maskotkę przyciągającą kibiców. Maertens dobrze się w tę rolę wkomponował, bo kolarstwo traktował coraz mniej poważnie i zdarzało się nawet, że w ogóle nie przyjeżdżał na start wyścigu, do którego był zgłoszony.
Do tego doszły problemy z narkotykami oraz z alkoholem, a także finansowe. Maertens wraz z żoną uważani byli bowiem za ludzi niezwykle łatwowiernych, a połączenie dużych pieniędzy z naiwnością to mieszanka wybuchowa. Wokół nich ciągle pojawiali się nowi doradcy, którzy naciągali ich na dziwne interesy. Jedne był szemrane, inne okazywały się niewypałami, oszukali ich także ludzie ze świata sportu.
Efekt był taki, że małżeństwo zbankrutowało – Freddy był bezrobotny, jego żona sprzątała po domach. A jakby tego było mało, to zwrotu zaległych podatków domagał się urząd skarbowy, a ściąganie długów trwało aż 30 lat!
Spokój emeryta
Maertens w końcu znalazł zatrudnienie, ale długo chciał się trzymać z dala od kolarstwa. W 2000 roku zaczął jednak pracować w muzeum sportu w rodzinnym Roeselare.
Zwiedzającym bardzo podobało się, że oprócz pucharów i eksponatów, mogą porozmawiać z prawdziwym mistrzem. Maertens również odnalazł się w tej roli i do dziś – mimo że od dwóch lat przebywa na emeryturze – zdarza mu się opowiadać turystom o swoich sukcesach.
I choć było ich wiele, to kto wie, czy dłuższe nie byłyby jednak opowieści o jego życiowych zakrętach…