Kolarskie mistrzostwa świata oznaczają tylko jedno – oto nadchodzi jesień również w tej dyscyplinie sportu. Zorganizowany w hrabstwie Yorkshire tegoroczny czempionat globu był dla biało-czerwonych średnio udany, by nie powiedzieć, że najgorszy od kilku dobrych lat. Ale zanim podsumuję te osiem dni od strony sportowej – kilka zdań o samej organizacji i pomyśle na poprowadzenie tras.
Organizatorzy, którzy do zrobienia tegorocznych mistrzostw szykowali się dobre pięć lat, napędzani udanym startem Tour de France w roku 2014 i stale rosnącą popularnością kolarstwa na wyspach, mieli głowy pełne pomysłów. Stąd pewnie tak nowatorska, rzadko spotykana formuła: sześć różnych miast startowych oraz przeróżne kombinacje trasy przejazdu poszczególnych kategorii wiekowych pozwoliły wytrwałym kibicom poznać spory kawałek tego hrabstwa. Nie obyło się bez perypetii, o których poniżej, ale za to widoki były ciekawe i wyjątkowe. Miejsce jest urokliwe, bardzo zakorzenione w swojej tradycji oraz pełne świetnie zachowanej historii, przepięknych opactw i ruin zamków, katedr, parków narodowych. Bajeczne widoki po raz kolejny uświadomiły mi, że nie trzeba wysokich gór, by odetchnąć pełną piersią i nacieszyć oko. Samo miasto mety, czyli Harrogate, które w latach 2013, 2014 i 2015 wybierano najprzyjemniejszym miastem do życia w Wielkiej Brytanii, było doskonale przygotowane na przyjęcie kibiców, dziennikarzy i zawodników z całego świata. Wielu wolontariuszy, bliskość najważniejszych punktów organizacyjnych, czyli biura zawodów, centrum kongresowego, stanowisk komentatorskich, podium głównego i sali konferencyjnej, napawało optymizmem i szybko pozwoliło znaleźć swoje ścieżki pomiędzy interesującymi punktami. Nie zabrakło tutaj również pewnych odważnych innowacji. Otóż sala konferencyjna, o której przed chwilą wspominałem, zlokalizowana była w ponad stupięćdziesięcioletnim kościele.
Ale nie wszystko złoto, co się świeci, i również na tych mistrzostwach było sporo niedociągnięć. Po pierwsze, sama lokalizacja o tej porze roku dawała spore obawy co do pogody. Oczywiście miejscowi niewiele sobie z tego robili, przyzwyczajeni do regularnych opadów deszczu, nawet gdy nic ich nie zapowiada. Niemniej jednak dla przyjezdnych kibiców było to spore utrudnienie, bo nie każdy był wyposażony w odpowiedni strój, czyli kalosze, palto i parasol. Pogoda namieszała również w wynikach – choćby podczas jazdy indywidualnej na czas orlików, kiedy wskutek opieszałości organizatorów i braku zdecydowania działy się rzeczy niespotykane na wyścigach tej rangi. Karygodne jest puszczenie kolarzy na trasę, po której płyną rwące strumienie albo, na której znajdują się głębokie kałuże. Nie mówię tutaj o przerwaniu wyścigu, ale podjęciu działań mających na celu oczyszczenie drogi i przeprowadzenie zawodów bezpiecznie i zgodnie z zasadą fair play. Mierną ocenę wystawiłbym również za decyzję zmiany trasy wyścigu elity mężczyzn, która została ogłoszona około godziny przed startem. Mówi się, że lepiej późno niż wcale, ale to zawody rangi mistrzostw świata, więc pewne standardy powinny być zachowane, tym bardziej że Yorkshire może się pochwalić bazą satelitarną na potrzeby RA, która idealnie prognozuje pogodę. Największą wpadką był jednak prawie dwugodzinny zanik sygnału z motorów podczas wyścigu elity mężczyzn. Powód? Prozaiczny – samolot przekazujący sygnał do satelity musiał zatankować! Czytałem ten komunikat z niedowierzaniem, ale jednak to był fakt. Z powodu słabych warunków pogodowych helikopter udało się poderwać na ostatnie kilkadziesiąt kilometrów niedzielnej rywalizacji. Niestety zbyt wiele tych niedociągnięć jak na, wydawać by się mogło, tak zgrany team. Zwłaszcza że tak jak pisałem wcześniej – części można było uniknąć, podejmując szybkie decyzje.
Najlepiej trafiła elita kobiet. Było ciepło, słonecznie, a na trasie było wielu kibiców. Z helikoptera mieliśmy wspaniałe widoki, chociaż przez nisko zawieszone chmury nie mieliśmy okazji zobaczyć ich tak dużo, jakbyśmy chcieli. Najgorzej zaś miała elita mężczyzn, która wystartowała chwilę po godzinie 9 z Leeds na trasę o długości 260 km. Praktycznie od początku do końca w deszczu i temperaturze około 10°C.
Zdawać by się mogło, że będą to najlepsze mistrzostwa ostatnich lat. Poprowadzenie tras z nastawieniem na ukazanie piękna hrabstwa Yorkshire, ze świetnie przygotowanymi na przejazd kolarzy miejscowościami. Niestety wielu kibiców odstraszyła pogoda. Pamiętam jak dziś TDF w 2014 roku i dziesiątki tysięcy kibiców przy trasie. Tutaj zabrakło chyba klimatu mistrzostw świata. Coś ewidentnie nie zagrało, a może to właśnie ta specyficzna aura stworzyła tak dziwny nastrój. Choć po zakończeniu każdego z wyścigów bary i restauracje w Harrogate pękały w szwach, to wpadki organizatorów i komisji sędziowskiej zmuszają do szybkiego zapomnienia o tych mistrzostwach.
Równie szybko o wyjeździe na wyspy chcą zapewne zapomnieć biało-czerwoni, którzy zanotowali jeden z gorszych występów w historii współczesnego kolarstwa. Idąc od dołu, czyli kategorii juniorskich, winę można zrzucić na marazm w Polskim Związku Kolarskim, który zamiast pomagać w szkoleniu, rozwijać kadrę i organizować wyjazdy na wyścigi i zgrupowania zagraniczne, bawi się w kotka i myszkę z wierzycielami i Ministerstwem Sportu. Starsze kategorie, czyli elita kobiet i mężczyzn, nie może się w ten sposób usprawiedliwiać. Najważniejszy odjazd przejechał Kasi Niewiadomskiej sprzed nosa na 105. km do mety, choć przyznaję jej rację w przeświadczeniu, że czołówka kobiecego kolarstwa dopiero się zjedzie – tym razem się nie udało, kolejna okazja będzie za rok w Szwajcarii. Panowie przyjechali bez Michała Kwiatkowskiego, jedynego polskiego kolarza mogącego na tej trasie zrobić dobry wynik. Po bardzo mocnym 2018 roku i świetnej wiośnie opadł z sił podczas Tour de France i nie zdążył się zregenerować. A szkoda, bo to była dla niego idealna trasa. Reszcie nie poszło. Smutno mi to pisać, bo sam wielokrotnie startowałem w mistrzostwach świata i wiem, z czym to się je. Chciałbym jednak ocenić te zawody obiektywnie i nie krytykować występu naszej kadry, bo były to mistrzostwa wyjątkowe pod kilkoma względami. Jazdę indywidualną na czas mężczyzn wygrał facet bez przypisanej oficjalnie drużyny, który w atmosferze skandalu wycofał się z tegorocznej edycji Tour de France i już więcej się nie ścigał. Drugie miejsce zajął trochę buńczuczny, ale niesamowicie utytułowany Remco Evenepoel, który ma zaledwie 19 lat i jak sam stwierdził – powinien był wygrać. Wyścig elity kobiet wygrała samotnie po ataku na 106. km do mety Annemiek van Vleuten, a ja czegoś takiego w życiu nie widziałem. Młodzież po raz kolejny dała bardzo mocną zmianę, a mistrzem świata został Duńczyk, 23-letni Mads Pedersen. Dyskwalifikacja 30 minut po mecie zwycięzcy wyścigu orlików, Holendra Nils Eekhoffa, zszokowała całe środowisko i była bardzo sporną i źle taktycznie rozegraną decyzją jury. Świetnie przygotowana była reprezentacja USA, w której medale zdobyli: juniorka Megan Jastrab, juniorzy Quinn Simmons oraz Magnus Sheffield, w elicie kobiet na czas Chloe Dygert Owen, a w U23 na czas Ian Garrison oraz Brandon McNulty. Porażkę poniosły reprezentacje Belgii, Francji, Holandii i Wielkiej Brytanii w wyścigu elity mężczyzn, który skończyło tylko 46 ze 197 zawodników. Na tym tle bardzo słabo wypadają nasi reprezentanci. Najlepszą pozycję zajął Szymon Sajnok, który świetnie walczył i do ostatnich 6 km wyścigu brał udział w akcjach decydujących o medalu, lecz w świat idzie wynik z mety. Ostatecznie w wyścigu orlików, czyli zawodników do 23 lat, zajął 17. miejsce. Pocieszające jest to, że wszystkie startujące w swoim wyścigu juniorki dojechały do mety. Ale konkluzja jest jedna – w profesjonalnym sporcie świat nam odjeżdża.