Urodził się tak blisko nieba, iż było pewne, że wcześniej czy później sięgnie gwiazd. Kto jednak spodziewał się, że stanie się to w tempie, jakiego nie widziano od 110 lat?! Poznajcie Egana Bernala, zwycięzcę Tour de France.
Wielka Pętla widziała już wiele, ale takiego talentu w peletonie nie było od bardzo dawna. Jak dawna? By się tego dowiedzieć, trzeba wsiąść w wehikuł czasu, który zabierze nas jeszcze przed I wojnę światową. Młodsi od Bernala zawodnicy Tour de France wygrywali bowiem tylko w 1909 roku (22-letni Francois Faber) oraz 1904 (19-letni Henri Cornet) i wydawało się, że dziś tacy kolarze już się nie rodzą. A jednak!
W Team Ineos nazywają go „Messim kolarstwa”. Tyle że argentyński piłkarz najważniejszego trofeum w swojej dyscyplinie (mistrzostwa świata) do dziś zdobyć nie może, a Bernal po najszlachetniejszy kolarski laur sięgnął w niedzielę, mając dokładnie 22 lata i 196 dni, co dało mu również zwycięstwo w klasyfikacji młodzieżowej Tour de France.
Wygrał niespodziewanie, ale nie sensacyjnie. Choć w przypadku takiego młodziana na usta cisną się wszystkie określenia szoku i niedowierzania, to jednak Bernal już wcześniej oznajmił całemu peletonowi: „Panowie, ze mną będziecie musieli się liczyć!”.
Diament specjalnej troski
Takie talenty muszą rodzić się blisko nieba i tak też było w przypadku Bernala. Przyszedł na świat w okolicach Bogoty, czyli blisko 3000 m n.p.m. M.in. dlatego w wysokich górach czuje się jak ryba w wodzie, czego próbkę dał podczas wspinaczek po Alpach.
Jego droga do zawodowego kolarstwa aż tak stroma jednak nie była, choć kto wie, jakby to wszystko się ułożyło, gdy nie zbieg okoliczności…
Egan od małego interesował się rowerami, a zaszczepił to w nim ojciec, który również próbował sił w kolarstwie. Podczas jednego z wyścigów dla dzieci, Bernal senior nie chciał jednak zapisać 8-letniego syna na listę startową. Zrobił to za niego jeden z kolegów, do tego pożyczył młodzianowi kask i tak Egan zaliczył pierwszy wyścig z życiu.
Przed osiągnięciem pełnoletności chętniej jednak jeździł na rowerze górskim, ale szybko połapał się, że to w peletonie nie ma sobie równych, kolekcjonując seryjnie pierwsze miejsca w klasyfikacjach młodzieżowych.
Gdyby jednak wtedy ktoś wyrysował mu tak błyskawiczną karierę, to nawet najwięksi optymiści postukaliby się w czołowo. Przecież dopiero w ubiegłym roku przeszedł do Team Sky (obecny Team Ineos) i stał się zawodowcem pełną gębą. W brytyjskiej ekipie szybko jednak połapali się, że ten diament należy szlifować w szczególny sposób.
Już podczas ubiegłorocznej Wielkiej Pętli Kolumbijczyk zajął świetne 15. miejsce, w górach dając się we znaki najlepszym specjalistom od podjazdowych męczarni. Gdy w tym roku stanął na starcie w Brukseli, nie było już nieopierzonym chłopcem z okolic Bogoty, ale zawodnikiem, który niedawno wygrał Paryż-Nicea oraz Tour de Suiss.
Sukces całej Kolumbii
W trakcie Tour de France cały czas trzymał się blisko czołówki, a gdy większość zawodników miała już serdecznie dość ścigania, w Alpach wrzucił drugi bieg. – Ten chłopak jest niesamowity – komplementował młodego Kolumbijczyka Dariusz Baranowski.
Bernal: – Gdy oglądałem Tour de France w telewizji, to wydawał mi się wyścigiem poza moim zasięgiem. Dlatego ten sukces nie należy tylko do mnie, ale do całej Kolumbii. Moi rodacy wygrywali już Giro d’Italia oraz Vuelta a Espana, a ja mam wielki zaszczyt dopisać do tego wygraną w Tour de France. Jestem ogromnie szczęśliwy.