Po raz drugi w historii i drugi raz z rzędu mistrzostwa Polski w kolarstwie szosowym rozegrane zostały na Warmii i Mazurach. Samorządy Dąbrówna i Ostróda gościły jedyną taką imprezę na mapie Polski.
Do rywalizacji w skompensowanej do trzech dni imprezie stanęli mężczyźni i kobiety z kategorii junior i juniorka, U-23/orlik i elita mężczyzn oraz U-23/orliczka i elita kobiet. Wzorem roku poprzedniego kolarze rywalizowali w dwóch konkurencjach i dwóch lokalizacjach. Cała zabawa rozpoczęła się w miejscowości Stębark, w której rozegrane zostały piątkowe wyścigi jazdy indywidualnej na czas. O ile nazwa tej miejscowości mało komu może się kojarzyć, to jej sąsiedztwo, czyli pola Grunwaldu, mówi już wiele. Właśnie na malowniczej rundzie okalającej jakże ważne historycznie dla nas miejsce rywalizowali uczestnicy tegorocznych mistrzostw Polski. Pofalowana trasa przywitała kolarzy swym naturalnym pięknem i wspaniałym krajobrazem, wprost wymarzonym do walki z konkurentami, czasem i bardzo silnie wiejącym wiatrem. Jako pierwsze na trasę o godzinie 9:00 wyruszyły juniorki, które miały do pokonania 11 km, czyli jedno okrążenie trasy. Po nich kolejne kategorie wiekowe prześcigały się w coraz to lepszych czasach i średnich prędkościach. Juniorzy mieli zaplanowane 22 km, podobnie jak orliczki i elita kobiet.
Najwięcej emocji i kibiców na trasie zgromadził wyścig elity mężczyzn, w którym stanęła w szranki wielka trójka naszych specjalistów od jazdy indywidualnej na czas. Plotki głosiły, że Michał Kwiatkowski pojawi się tylko podczas tego wyścigu, by później skupić się na starcie w Tour de France. Wszyscy zakładali więc, że postawi wszystko na jedną kartę, by odebrać tytuł najlepszego polskiego czasowca multimedaliście w tej konkurencji – Maćkowi Bodnarowi. Specjalnie przygotowane i skonstruowane rowery do walki z czasem, opływowe ramy i kierownice oraz pełne koła. Do tego aerodynamiczne kaski i obcisłe kombinezony do jazdy na czas. Wszystko po to, by zyskać jak najwięcej w kwestii oporu aerodynamicznego – tutaj technologia budowy roweru oraz użyte w stroju materiały mają znaczenie. Każdy jedzie na swoje konto, nie ma się za kim schować, a zegar tyka bezlitośnie i liczy się każdy szczegół, każdy detal i każda setna część sekundy. Elita mężczyzn miała się zmierzyć z trasą o długości 33 km. Maciek Bodnar ostatecznie nie uległ presji i o 44 sekundy wyprzedził rewelacyjnie tego dnia dysponowanego Kamila Gradka, zawodnika drużyny CCC Team. Na trzecim stopniu podium stanął ścigający się na co dzień w Wielkiej Brytanii Marcin Białobłocki. Bez dwóch zdań sensacją tego dnia była dopiero czwarta lokata gorzej dysponowanego „Kwiatka”. Wśród kobiet najlepszy czas ze średnią prędkością niemal 44 km/h wykręciła Anna Plichta, która o minutę wyprzedziła zeszłoroczną złotą medalistkę, Małgorzatę Jasińską z hiszpańskiej drużyny Movistar Team, oraz o 1:03 trzecią na mecie i jednocześnie najlepszą w kategorii orliczek Aurelę Nerlo. Warto tutaj również wspomnieć, że najlepsi zawodnicy elity otrzymali symboliczne miecze, które później w formie żartu skrzyżowali podczas konferencji prasowej. Pola Grunwaldu znów były gościnne dla kolarzy i choć wiało strasznie, to warunki były identyczne dla wszystkich i tego dnia wygrali najlepsi.
Takie właśnie są mistrzostwa Polski. To jeden wyścig, ale ma wielkie znaczenie i zawsze zapisuje się w historii polskiego kolarstwa. Jeden dzień, o którym myśli każdy zawodnik, jeden dzień, do którego można się długo szykować i obejść się smakiem. Tak wiele zależy tutaj zarówno od zawodników, jak i od szczęścia. Niestety nie ma kolejnego etapu, by nadrabiać straty, lepszego terenu, lepszych nóg czy czasu na zmianę taktyki. Jest tylko tu i teraz, a kto przez to wszystko najlepiej przebrnie, przyodzieje na rok biało-czerwoną koszulkę z orłem na piersi.
Zapewne z planem zdobycia tej jedynej i wyjątkowej koszulki na starcie stanęli wszyscy uczestnicy sobotnich i niedzielnych zmagań. Choć dla większości to tylko sfera marzeń, to jakże piękne są to marzenia. Wyścigi ze startu wspólnego prowadziły kolarzy przez malownicze tereny powiatu ostródzkiego. Runda o długości 20,4 km ze startem i metą w Ostródzie już rok temu pokazała, że jest świetna do rozegrania wyścigu o tytuł mistrza Polski. Zawsze powtarzam, że organizator przygotowuje trasę, natomiast to, co wycisną z niej zawodnicy, zależy już od nich samych. Można znaleźć rundę, na której nic nie będzie się działo, a można, tak jak w Ostródzie, postawić na krętą, pofałdowaną trasę, na której swoje pięć gorszy dołoży też wiatr. Pogoda w tym roku była wymarzona – ciepła sobota i gorąca nie tylko od emocji niedziela.
Sobotnie wyścigi juniorek i juniorów były tylko przedsmakiem emocji, ale trzeba wspomnieć o młodych kolarzach. Oni podobnie (a może i bardziej) jak ich starsi koledzy przeżywają imprezę tak wielkiej rangi.
Niedzielne ściganie rozpoczęły o godzinie 9:00 kobiety, które wyruszyły na trasę o długości 122,4 km. Początek był leniwy i nie zwiastował wielkich emocji w finale wyścigu. Z rundy na rundę zawodniczki rozkręcały się, formowały akcje zaczepne, próbowały ataków z zaskoczenia lub wykorzystywały ukształtowanie terenu i wiejący wiatr, by ułożyć rywalizację według swojego planu. Jak to w kolarstwie bywa, nie obeszło się bez kraks, na szczęście tylko raz musiała interweniować ekipa pogotowia ratunkowego. Ostatecznie duża grupa dojechała razem do ostatnich kilometrów. Przy zdecydowanym braku dominującej drużyny lub pojedynczej zawodniczki o kolejności na mecie zadecydował finisz pierwszej grupy. Tutaj obronną ręką wyszła wywodząca się z toru, więc dysponująca piekielnym finiszem, zawodniczka wrocławskiej formacji Mat Atom Development Łucja Pietrzak. W polu pozostawiła duet worldtourowej ekipy CC LIV, Agnieszkę Skalniak i Martę Lach.
Po zakończeniu rywalizacji kobiet swoją szansę dostał peleton elity mężczyzn. Wszyscy w pamięci mieliśmy zeszłoroczną taktykę kwartetu Kwiatkowski, Gołaś, Bodnar i Owsian, którzy postanowili rozegrać wyścig w wyjątkowy sposób, pełen emocji. Początkowe akcje nie przyniosły jednak rezultatu. Mawia się, że ten sam numer nigdy nie przechodzi dwa razy z rzędu, i tak chyba miało być tym razem. Owszem, z rundy na rundę w głównej grupie jechało coraz mniej zawodników, a z przodu sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, jednak ciężko było przewidzieć przebieg wydarzeń. To właśnie całe piękno kolarstwa – oprócz nóg i roweru musi dopisać także szczęście, bo liczy się każdy szczegół: sen, jedzenie, picie, wsparcie na trasie. Ostatecznie trzech zawodników odjechało i dzięki zgodnej współpracy dojechali do mety i między siebie podzielili medale w finałowym rozdaniu. Na najwyższym stopniu podium stanął Michał Paluta, najmłodszy z trójki uciekinierów – dwukrotny mistrz Polski zawodników do lat 23 tym razem okazał się najlepszy w elicie. Na drugim miejscu wyścig ukończył Paweł Cieślik z wrocławskiego WIBATECH MERX, a trzeci był najstarszy z tej grupki doświadczony czasowiec Mateusz Taciak z VOSTER ATS TEAM.
Po raz drugi Ostróda egzamin zdała na piątkę. Strefy kibica, udekorowanie miejscowości, kurtyny wodne dla zawodników i kolarska feta na całej trasie wszystkim bardzo się podobały. Warmia i Mazury pokazały, że drzemie w nich potencjał również w kwestii sportów rowerowych. Mnie osobiście urzekły cisza i znikomy ruch na bocznych drogach, bo miałem okazję pokręcić troszkę pomiędzy zajęciami, które wyznaczył mi główny organizator. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że jest to ciekawe miejsce na wakacje z rowerem.