Jeśli na pogrzeb przychodzi 20 tys. ludzi, to znaczy, że odchodzi osoba niesamowita. Marco Pantani zmarł zdecydowanie za wcześnie, a mimo to zdążył dokonać niesamowitego wyczynu.
Za trumną szedł tłum. Tak wielki, że w internecie trudno wyszukać zdjęcie, na którym udało uchwycić się wszystkich żałobników. Ludzie płakali, trzymali w rękach kartki z napisem: „Żegnaj, piracie”. Niektórzy ubrani byli na żółto, czyli identycznie jak Pantani na jedynym zdjęciu, które położone było na trumnie. Do tego żółte kwiaty i żółte flagi. Nie można był mieć wątpliwości, że świat właśnie żegna wybitnego kolarza.
Agresywny wizerunek
Pantani był kolarskim skarbem Włochów. W 1998 r. stał się bohaterem narodowym, gdy przerwał 33-letnią klątwę bez zwycięstwa ich rodaka w Wielkiej Pętli. W tym czasie Francuzi wygraną świętowali 15 razy (!), zwyciężyć udało się nawet Holendrowi i Irlandczykowi, a Włosi ciągle pozostawali z pustymi rękami. Aż w końcu w peletonie zjawił się „Pirat z Caseny”.
Poważniej kolarstwem zajął się w wieku 11 lat. Na początku nic jednak nie zapowiadało, że właśnie rodzi się talent, z którym w górach będą bali się rywalizować najlepsi kolarze świata. Z czasem jednak wypracował swój styl, oparty na piekielnie ciężkiej pracy na podjazdach i bardzo ryzykownych zjazdach.
Niektórzy mówili, że igra z losem i tańczy na krawędzi. Pantani jednak się tym nie przejmował. Więcej – do wizerunku agresywnie jeżdżącego kolarza dołożył jeszcze kolczyk w uchu, a na głowie zawiązał bandanę. To nie mogło się skończyć inaczej – szybko otrzymał pseudonim „Pirat”, choć równie dobrze mógłby być „Rekinem”, „Piranią”, czy innym drapieżnikiem.
Krok w stronę ekstazy
Agresywny styl źle się skończył w 1995 r., gdy podczas upadku nabawił się poważnej kontuzji. A jakby tego było mało, to kilka miesięcy później doznał skomplikowanego złamania nogi, gdy podczas wyścigu wjechał w niego nieprzepisowo poruszający się samochód.
Włoch szybko jednak postawił się na nogi, choć wielu zastanawiało się, czy jeszcze kiedyś odbuduje formę i czy – przede wszystkim – nie zatraci swojego agresywnego stylu jazdy. Jasna i precyzyjna odpowiedź przyszła niespełna trzy lata później.
Tłumy Włochów szalały, gdy „Pirat” toczył pasjonującą walkę o zwycięstwo w Giro d’Italia z Pawłem Tonkowem. Popis dał na ostatnim górskim etapie, nadspodziewanie dobrze spisał się też podczas czasówki i wygrał cały wyścig.
Tym samym dał Włochom wiele radości, jednak do sportowej ekstazy było jeszcze daleko. W końcu rodacy Panataniego Giro wygrywali wówczas seryjnie, więc poniekąd spełnił on oczekiwania narodu. Szał nadszedł kilka miesięcy później.
Osiągnięcie nie do wyrównania
Na początku Tour de France niewiele wskazywało, że Pantani może zdominować Wielką Pętlę. Jechał w ogonie do czasu, aż nie zaczęły się góry. Gdy inni z nimi walczyli, Włoch po prostu zaliczał kolejne szczyty. W Pirenejach zaczął deptać czołówce po piętach, a w Alpach pokazał wszystkim plecy. Jan Ullrich próbował jeszcze dopaść go na czasówce, ale górska przewaga „Pirata” była zbyt duża.
Włosi oszaleli jak po wypiciu wiadra espresso i beczki wina. Nie dość, że ich rodak triumfował w największym wyścigu świata po raz pierwszy od 33 lat, to jeszcze dokonał rzeczy absolutnieniezywkłej – w jednym sezonie wygrał dwa największe wyścigi. O tym jak wielkie to osiągnięcie niech świadczy fakt, że od tamtej pory nie udało się to nikomu!
Niestety, historia Pantaniego miała przykry, a wręcz tragiczny koniec. Rok później jechał po potrójną koronę Giro: wygraną w klasyfikacji generalnej, górskiej i punktowej. Dwa dni przed końcem wyścigu kolarze z czołówki zostali przebadani na poziom hemetokrytu. Dozwolony poziom wynosił 50 proc, Pantani miał o 2 proc. więcej. To oznaczało, że jego licencja została zawieszona na dwa tygodnie, a w efekcie – wykluczony został z Giro.
Droga w jedną stronę
Tego ciosu Pantani nie wytrzymał. Uciekł od ludzi, zaszył się w swojej posiadłości i o ściganiu nie chciał nawet słyszeć. Próbował wracać, ale był już cieniem samego siebie. Pocieszenia szukał w narkotykach i lekach antydepresyjnych, co okazało się drogą w jedną stronę. W 2004 r. znaleziono go martwego w hotelowym pokoju, przeżył zaledwie 34 lata.
Kilka dni później żegnały go osobistości sportu, polityki, showbiznesu oraz tysiące kibiców, którzy w Pantanim ciągle widzieli wybitnego sportowca, a nie rozbitego psychicznie człowieka.