Dziś zawodowcy jak cytryny wyciskają swoje organizmy na trenażerach, robią testy, poprawiają moc nóg. Przepis na zostanie „Królem Gór” był jednak znacznie prostszy – wystarczył rower, worek warzyw lub owoców i dużo, bardzo dużo silnej woli. Tak właśnie trenował Federico Bahamontes, najlepszy góral w historii Tour de France.
Jego młodość przypadła na czas II wojny światowej. Ojciec pracował w kamieniołomie, prowadził też gospodarstwo rolne. Pieniędzy na wszystko nie starczało, więc Federico szybko zaczął dokładać się do domowego budżetu.
Pomysł miał sprawdzony – kupować owoce oraz warzywa na targach i sprzedawać po wyższej cenie. Pojawił się tylko jeden problem: jak je przetransportować? O samochodzie nie mógł nawet marzyć, konia w domu też nie było, więc sposób na dostarczenie towarów był niezbyt skomplikowany, przynajmniej w teorii – młody chłopak ładował worki na rower.
– Najpierw robiłem wszystko pieszo, ale za zarobione pieniądze od razu kupiłem rower, by działać szybciej i więcej zarabiać. Dzięki temu mogłem bowiem przewieźć nawet 150 kg warzyw i owoców za jednym razem – opowiadał w rozmowie z „Independent”.
Najwyższe honory
Drogi w okolicach Toledo do najłatwiejszych jednak nie należą, więc młody chłopak szybko musiał znaleźć w sobie moc do pokonywania podjazdów. Moc, która uczyniła z niego najlepszego kolarza górskiego w historii Tour de France.
Ten tytuł otrzymał w 2013 roku, z okazji obchodów 100. edycji Tour de France. W jury, które go nagrodziło, były takie persony kolarstwa jak pięciokrotny zwycięzca Wielkiej Pętli Bernard Hinault czy dyrektor generalny wyścigu Christian Prudhomme. Z kolei nagrodę wręczał prezydent Francji Francois Hollande. Tak, Bahamontes wart był najwyższych honorów.
Aż sześć razy wygrał klasyfikację górską Tour de France, a w 1959 r. triumfował w całym wyścigu jako pierwszy Hiszpan w historii. Był też pierwszym kolarzem na świecie, który skompletował zwycięstwa w klasyfikacjach górskich wszystkich największych wyścigów świata: Tour de France, Giro d’Italia oraz Vuelta a Espana. Zresztą po nim udało się to tylko jednemu zawodnikowi – Luisowi Herrerze i to ponad 30 lat później.
Atak, atak i jeszcze raz atak
Przepisem na sukces Bahamontesa był specyficzny styl jazdy. O ile wielu zawodników wolało chować się za plecami rywali, by zaatakować w momencie ich słabości, to Hiszpan starał nie oglądać się do tyłu. Interesowało go tylko to, co przed nim. A zdobywając szczyty Alp czy Pirenejów nie lubił, gdy widoki przesłania mu inny rowerzysta. M.in. dlatego zyskał przydomek „Orzeł z Toledo”, ponieważ rywale mówili o nim, że po górach nie jeździ tylko fruwa i to tak wysoko, że aż je przelatuje.
– Podczas podjazdów miałem tylko jedną taktykę: atak, atak i jeszcze raz atak. I tak od startu aż do mety – wspominał.
– Walka z Bahamontesem była bardzo prosta – atakował zaraz przed wzniesieniem i wtedy człowiek już wiedział, że kolejny raz spotka go dopiero na starcie kolejnego etapu – wspomina w „Independent” Barry Hoban, były świetny brytyjski kolarz.
Koło się zamykało
Mimo świetnej, wręcz niespotykanej jazdy po górach, Bahamontes rzadko wygrywał wyścigi wieloetapowe. Co więcej, często zwyciężał górskie etapy, a mimo to w klasyfikacji generalnej lądował poza pierwszą dziesiątką. Powód? Jedni boją się pająków, inni wysokości, a Bahamontes czuł strach przed zjazdami.
Bał się, że przy dużej prędkości nie zapanuje nad rowerem i boleśnie upadnie. A skoro się bał zjazdów, to rzadziej je trenował A skoro rzadziej trenował, to jazdy w dół nie poprawiał i koło się zamykało. Co oczywiście nie przeszkodziło mu zostać „Królem Gór Wszech Czasów Tour de France”.