Ekstremalnie długi wyścig… Organizatorzy po nocach szukali zawodników!

Autor: Piotr Jawor

Niektórzy nie kładli się spać, bo start był równo o północy. Później przez kilkanaście godzin pedałowali, a wielu na metę dotarło dobę później i to nie o własnych siłach. Z trasy schodzili najwybitniejsi kolarze… Właśnie tak wyglądał najdłuższy w historii Tour de France.

Minęło blisko sto lat, a ten etap nadal uważany jest za jeden z najtrudniejszych w historii Wielkiej Pętli. Zegar wybił 12 w nocy, gdy zawodnicy nacisnęli na pedały i kręcili, kręcili, kręcili. Pierwszy z nich na metę wjechał… 17 godzin później. Na kolejnego czekano blisko pół godziny, a gdy po godzinie zameldowało się raptem 10 z 76 zawodników, organizatorzy rozesłali po okolicy samochody, by sprawdziły, co się stało z pozostałymi kolarzami.

Równo dobę po starcie brakowało jeszcze wielu, choć niektórzy przybyli autokarami. Ich zbieranie z trasy trwało niemal całą noc. Niektórzy prosili o podwiezienie lokalnych mieszkańców, innych odszukali organizatorzy. Wymęczonych, zniechęconych, załamanych.

Właśnie tak wyglądał etap, który stał się symbolem Tour de France 1926, najdłuższego w historii Wielkiej Pętli.

Rowerem z Warszawy, przed Łódź i Katowice, aż do Krakowa

To był prawdziwy wyścig dookoła Francji. O ile np. Tour de France 2019 zaszczyci swoją obecnością głównie wschodnią część Francji, to ten z 1926 roku jechał niemal idealnie po konturach trzeciego największego państwa w Europie, co oznaczało 5745 km do pokonania! (dla porównania przyszłoroczna Wielka Pętla będzie liczyła 3460 km).

A jakby tego było mało, to na koniec zawodnicy jeszcze dojeżdżali do Paryża. Nie było samolotów, nie było żadnych specjalnych transportów – całą trasę pokonywano siłą nóg. I nie trwało to miesiącami, ale cztery tygodnie.

Tour de France 2019 będzie o tydzień krótszy, ale największa różnica dotyczyła długości etapów. Wówczas najdłuższy prowadził z Metz do Dunkierki i liczył aż 433 km! To tak, jakby rowerem wystartować z Warszawy, przejechać przez Łódź, zahaczyć o Katowice i podróż zakończyć w Krakowie.

Zresztą etapów powyżej 400 km było cztery, podczas gdy najdłuższy w Tour de France 2019 będzie odcinek z Belfort do Chalon-sur-Saône, który liczy „zaledwie” 230 km, a to oznacza, że w 1926 r. byłby niemal… najkrótszym. Mało porównań? To wyobraźcie sobie, że Belg Lucien Buysse, zwycięzca tamtego wyścigu, spędził na rowerze 238 godzin (średnio po 14 godzin na etap), podczas gdy Geraint Thomas, triumfator tegorocznego Tour de France, linię mety na Polach Elizejskich minął po 83 godzinach…

Złamali najwybitniejszych

W 1926 r. etapy często zaczynały się w środku nocy, a kończyły już po zmroku. Zawodnicy gubili drogę, narzekali na ciemności, ale organizatorzy nie chcieli odpuścić – Tour de France miał być wielki, także pod względem długości trasy. Największym zwolennikiem ekstremalnych etapów był Henri Desgrange, organizator Wielkiej Pętli, a wcześniej także zawodnik.

Kolarze doprowadzali swoje organizmy na skraj wycieńczenia, a na niektórych w trakcie wyścigu spadały jeszcze większe ciosy. Lucien Buysse w Paryżu nie potrafił cieszyć się z triumfu, bo po trzecim etapie dowiedział się, że zmarła jego córka. Już wtedy był liderem, ale zamierzał się wycofać. Postanowił jednak zostać w peletonie i to córce zadedykował wygraną.

Tak długi wyścig odbił się jednak organizatorom czkawką, ponieważ okazało się, że z takimi dystansami nie radzą sobie francuscy kolarze. Żaden z nich nie wygrał ani jednego etapu, co nie wydarzyło się nigdy wcześniej. Co więcej – taka sytuacja powtórzyła się dopiero w 1999 roku.

Ekstremalnej Wielkiej Pętli z 1926 r. nie ukończył m.in. Ottavio Bottecchia, znakomity kolarz, zwycięzca dwóch poprzednich Tour de France. Najdłuższy wyścig w historii jednak go złamał –Włoch zszedł z trasy i już nigdy nie powrócił do poważnego ścigania…

http://www.skoda-auto.pl/