Było ich czterech: Jacques Anquentil, Eddy Merckx, Bernard Hinault i Miguel Indurain. Wszyscy to herosi kolarstwa, bo wygrali Tour de France pięciokrotnie. Najpotężniejszym był jednak Merckx, który miał wielką szansę zostać rekordzistą wszech czasów, ale… świadomie z niej zrezygnował.
Był jak Anita Włodarczyk w rzucie młotem czy Michael Phelps w pływaniu – gdy stawał na starcie, rywale w większości wiedzieli, że walka toczy się już tylko o drugie miejsce. Nieprzypadkowo Belg nazywany był „Kanibalem”, bo zwycięstwa brał z marszu – wygrywał jak chciał i kiedy chciał. A gdy był w słabszej dyspozycji, to dopisywało mu szczęście. Na ogół jednak przeszkodzić mógł mu tylko on sam.
„Kanibal” stracił apetyt
Jako jedyny kolarz w historii Wielkiej Pętli w jednym roku wygrał trzy klasyfikacje: generalną, punktową oraz górską. Właśnie w taki sposób w 1969 r. przywitał się ze zwycięstwami w Tour de France. Później żółtą koszulkę oddawał niezwykle rzadko – na Polach Elizejskich paradował w niej także w 1970, 1971, 1972 i 1974 roku. A czemu nie w 1973?
Wersje są dwie. Ta nieoficjalna mówi, że organizatorzy Tour de France poprosili Mercksa, by nie startował, bo obawiali się, że „Kanibal” znów pożre wszystkich rywali. Po jego czterech zwycięstwach z rzędu Wielka Pętla zrobiła się przewidywalna. „Merckx – czy tym razem zabije Tour de France?” – takie pytanie pojawiło się w przededniu startu Wielkiej Pętli na okładce „Paris Match”.
Poza tym Francuzi mieli nadzieję, że pod nieobecność Belga zwycięży któryś z ich zawodników, co od nowa nakręci modę na kolarstwo. Wcześniej bowiem aż sześć z siedmiu edycji Tour de France wygrywał Francuz, po czym na starcie zjawił się Merckx i reprezentantom gospodarzy pozostało drugie miejsce w klasyfikacji generalnej lub zwycięstwa etapowe. W tej sytuacji Belg miał ulec namowom organizatorów i zrezygnował ze startu.
Druga wersja mówi, że to sam „Kanibal” stracił apetyt na Wielką Pętlę, więc postanowił zrobić sobie wolne od Francji i w 1973 r. postawił na Giro d’Italia oraz Vuelta a Espana. Oba oczywiście wygrał, przy czym we Włoszech dołożył zwycięstwo w klasyfikacji punktowej, a w Hiszpanii w punktowej i kombinowanej.
Francuzi dopięli swego
A co pod nieobecność Merckxa działo się na Tour de France w 1973 roku? Peleton odżył, bo w wielu kolarzach znów roztliła się nadzieja na zwycięstwo. Kandydatów do triumfu było co najmniej kilku. Francuzi liczyli na Raymonda Poulidora, który już wtedy mocno pracował na swój pseudonim „Wiecznie Drugi”. Przedstawiciel gospodarzy i tym razem miał pecha, bo na trasie 13. etapu spadł z przełęczy i musiał się wycofać z wyścigu.
Oczy wszystkich Francuzów skierowane zostały więc na Bernarda Theveneta. Ten walczył dzielnie, ale w klasyfikacji generalnej przegrał z Hiszpanem Luisem Ocaną, dla którego był to pierwszy i ostatni triumf w Wielkiej Pętli. Za rok w Tour de France znów bowiem wystąpił Merckx i… znów wygrał.
Francuzi jednak doczekali się swoich dni kolarskiej chwały. Merckx zostałby bowiem niekwestionowaną legendą Wielkiej Pętli, gdyby właśnie nie Thevenet. Francuz przez dwa lata zbierał się po porażce z Ocaną, ale w 1975 r. był już niezwykle mocny. Tak mocny, że w klasyfikacji generalnej pokonał nawet Mercksa i tym samym zatrzymał jego marsz po rekord. Francja oszalała, bo po siedmiu latach i pięciu triumfach Belga, zwycięzca największego wyścigu świata znów pochodził z kraju organizatora.
Otarcie łez
W takich właśnie okolicznościach Merckx stracił szansę na zostanie rekordzistą wszech czasów pod względem zwycięstw w klasyfikacji generalnej Tour de France. Na otarcie łez pozostały ma za to inne, do dziś niepobite osiągnięcia – najdłużej w historii jechał w żółtej koszulce lidera Wielkiej Pętli (96 dni), wygrał też najwięcej etapów (34), a w całej karierze – w różnych wyścigach – ponad 500 razy (!) przecinał metę jako pierwszy.
„To najwybitniejszy przedstawiciel kolarstwa w całej historii tej dyscypliny” – pisał o Mercksie Richard Moore w książce „Tour de France. Etapy, które przeszły do historii”.