Wkrótce tysiące Polaków będzie wspinało się tam autokarami. Ze strachem spojrzą w dół, na zakrętach mocniej zabije im serce, a na koniec z uznaniem popatrzą na kierowcę. Tymczasem tę trasę w lipcu pokonają też kolarze, napędzani tylko ambicją i siłą własnych nóg! – Taka sytuacja nie miała jeszcze miejsca – mówi Christian Prudhomme, dyrektor wyścigu o przyszłorocznym etapie z Albertville do Val Thorens.
To była jedna z najmocniej skrywanych tajemnic Tour de France 2019. Podczas gdy szczegóły belgijskiego Grand Depart poznaliśmy dość wcześnie, spekulacje na temat innych ważnych etapów też szybko ujrzały światło dzienne, to hasło: „Albertville – Val Thorens” po raz pierwszy we francuskich mediach pojawiało się dopiero kilka dni przed oficjalną prezentacją trasy. I jak się okazało – przecieki były trafione.
Informacja o przedostatnim etapie była pilnie strzeżona, bo to tam rozstrzygnie się 106. edycja największego wyścigu świata. Co prawda nazajutrz kolarze jeszcze wsiądą na rowery, ale zwycięzca już tylko po to, by pozować do zdjęć, wypić szampana i po prostu zaliczyć etap przyjaźni na Polach Elizejskich.
Wielkie ściganie
Tak się składa, że start i meta 20., rozstrzygającego etapu rozpocznie się w miejscach doskonale znanych Polakom, z którymi kibice biało-czerwonych mają jednak bardzo mieszane wspomnienia. Kolarze wystartują z Albertville – pięknego, ale niewielkiego (niespełna 20 tys. ludzi) alpejskiego miasteczka. To tam w 1992 roku odbyły się Zimowe Igrzyska Olimpijskiego, które z jednej strony są czarnym wspomnieniem polskiego sportu, ale z drugiej okazały się też punktem zwrotnym.
To właśnie podczas igrzysk w Albertville Polacy zdobyli raptem jeden punkt. Nie medal, ale punkt, który wywalczył Stanisław Ustupski za zajęcie ósmego miejsca w kombinacji norweskiej. Na szczęście nigdy później Polakom już tak źle nie poszło. Na kolejnych igrzyskach punktów było już 8 oraz 12, a w XXI w. na każdych zdobywaliśmy co najmniej dwa medale.
A jak 27 lipca przyszłego roku będzie z polskimi kolarzami? Etap wydaje się morderczy, czyli taki, jakie lubi Rafał Majka, gdy oczywiście jest w formie. – To będzie wielkie ściganie i wielka nowość. Po raz trzeci podczas Tour de France 2019 kolarze zakończą wyścig na ponad 2000 m n.p.m., a taka sytuacja w historii Wielkiej Pętli jeszcze nigdy nie miała miejsca – przyznaje Christian Prudhomme, dyrektor wyścigu.
Teraz rządzić będą fani kolarstwa
Do tej pory kolarze do Val Thorens wspinali się tylko raz – w 1994 r., więc wielkie kolarstwo wraca tam po ćwierć wieku. Tymczasem niektórzy Polacy wracają tam… co roku, bo Val Thorens to jeden z najpopularniejszych kierunków dla narciarzy i najwyżej położona stacja narciarska w Europie.
Co roku tysiące autobusów uzbrojonych w łańcuchy śniegowe powoli wywożą tam tłumy polskich wielbicieli białego szaleństwa. Niektórzy są pod wrażeniem kunsztu kierowców, którzy sprawnie prowadzą autokar po serpentynach, więc co w takiej sytuacji powiedzieć o kolarzach?
Zawodnicy zaczną w Albertville na wysokości 446 m n.p.m., by po drodze zaliczyć trzy poważne szczyty. Podjazd do Val Thorens to będzie już jednak droga przez mękę – 35 km wspinaczki i blisko dwa tysiące metrów przewyższenia! Do tego w lipcu w Alpach można spodziewać się pięknej pogody, ale nie można też wykluczyć potężnego wiatru, a nawet śniegu!
Meta znajduje się na wysokości 2365 m n.p.m. Tam ponad 200 dni w roku na wielbicieli narciarstwa czeka 5 snowparków, 10 hoteli, 50 restauracji i 140 km tras narciarskich. W okolicach 27 lipca będą rządzili tam jednak fani kolarstwa!
– Finisz na wysokości powyżej 2000 metrów to będzie coś – przyznaje Christopher Froome, czterokrotny zwycięzca Tour de France.