Z pierwszej ręki: jak pokonałem Megavalanche

Autor: Adam Marsal

Od 1995 roku tysiące kolarzy wzięły udział w Megavalanche, wyścigu prowadzącym w dół ponad 3000-metrowego lodowca wznoszącego się nad francuskim ośrodkiem narciarskim Alpe d’Huez. Ondrej Barta (30 l.) z Republiki Czeskiej był jednym ze szczęśliwców, którzy znaleźli się w gronie finalistów.

Posiadający dyplom z geologii oraz firmę zajmującą się budową małych elektrowni Ondrej Barta zaczął trenować profesjonalne kolarstwo górskie już jako nastolatek. Ten były instruktor zjazdowy oraz narciarski ma na swoim koncie udział w kilkuset wyścigach, w tym 30 startów w Pucharze Świata w kolarstwie górskim, a także słynny Crankworx DH w Whistler w Kanadzie.
Mimo, że nigdy nie został zawodowym kolarzem, nie czuje żalu – Ondrej ma także inne zajęcia. Dawniej pracował na uniwersytecie, a także prowadził wykłady z geologii strukturalnej na międzynarodowej konferencji naukowej. Poza kolarstwem górskim pasjonują go też inne sporty, jak motocross, narciarstwo, bouldering oraz paralotniarstwo.
Wygrał wiele wyścigów na szczeblu lokalnym i ogólnokrajowym, stając na podium w pucharach Czech, Słowacji, Polski, Austrii czy Węgier w kolarstwie górskim. Przez osiem lat był członkiem narodowej reprezentacji Czech. Tego lata spełnił zaś swoje największe marzenie: wziął udział w legendarnym wyścigu Megavalanche. Zobaczmy, jak on sam opowiada tę historię.
„Przeżyłem wiele cudownych chwil na rowerze, biorąc udział w wyścigach w całej Europie. Moje rowerowe przygody zawiodły mnie w Himalaje, do tropikalnego lasu deszczowego, na pustynię i wiele różnych wysp, do Kolumbii Brytyjskiej, podziemnych kopalni, prowadziły przez śniegi i przez miasta. Poszukuję ciekawych imprez, które dadzą mi radość oraz nowe doświadczenia.

Przez wiele lat Megavalanche stanowił wyzwanie, o którym marzyłem. Zaledwie dwa tygodnie przed wyścigiem zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że wciąż jest kilka wolnych miejsc, więc zgłosiłem się bez wahania. Brałem już udział zarówno w wyścigach ze startu wspólnego, jak i w takich na śniegu, więc miałem jakieś pojęcie, czego mogę się spodziewać, jednak brakowało mi sprawności fizycznej, co okazało się problemem na dalszym etapie wyścigu.
Przyjechałem do Alpe d’Huez prawie tydzień przed startem. To wspaniały ośrodek i, zwłaszcza zimą, miejsce, które po prostu trzeba zobaczyć. Ze względu na wysoki numer startowy (zgłosiłem się w ostatniej chwili) wiedziałem, że będzie naprawdę ciężko dostać się do finałów. Należało osiągnąć bardzo dobry wynik w rundzie kwalifikacyjnej, a ta okazała się nawet jeszcze fajniejsza od rundy finałowej – z 3300 na 720 metrów nad poziomem morza.
W sumie dziesięć rund, w każdej po 150 zawodników, w kwalifikacjach odbywających się na znacznie krótszej trasie. 35 najszybszych osób z każdej rundy awansowało do niedzielnych finałów, co w sumie dało 350 zawodników. Kolejnych 350 kolarzy awansowało do sobotnich Megavalanche Challengers. Reszta skończyła odpowiednio w grupach Mega Amateurs, Affinity 1 lub Affinity 2.

Z uwagi na łączną długość trasy użyłem łagodniejszej amortyzacji niż zazwyczaj, przez co mój rower Banshee stał się nieco mniej wygodny. Szczególnie skoncentrowałem się na zabezpieczeniu opon przed przebiciem. Ostatecznie założyłem downhillowe opony bezdętkowe. Kwalifikacje zacząłem z tylnej linii, ze świadomością, że muszę przedrzeć się przez peleton i wyprzedzić 115 zawodników, aby dostać się do finałów. Najlepszym momentem, by wyskoczyć naprzód, wydawał się pierwszy odcinek, gdzie szerokość trasy umożliwiała wyprzedzanie. Dałem z siebie wszystko i skończyłem na 10 miejscu.
Początek rundy finałowej był niesamowity. Ze względu na ogromną liczbę uczestników wszyscy zawodnicy musieli stawić się przy dolnej stacji o 6 rano, by na czas znaleźć się w punkcie startowym znajdującym się na wysokości 3300 metrów nad poziomem morza. Choć temperatura spadła znacznie poniżej zera, a powietrze było lodowate, adrenalina towarzysząca mi przed startem rozgrzewała mnie dostatecznie, żebym nie pamiętał, że mam na sobie jedynie letnią koszulkę.

Uroczysty hymn zwany „Alarma la bomba” w połączeniu z krążącym nad nami helikopterem stworzył niepowtarzalną atmosferę, sprawiając, że czułem się, jakbym stał w pierwszej linii. W końcu wziąłem głęboki oddech i wskoczyłem na rower.

Pierwsze trzy kilometry to było istne szaleństwo w dół po śniegu. W tym totalnym chaosie zdołałem minąć około 70 zawodników i znaleźć się w pierwszej 30. W tym momencie uświadomiłem sobie, że powinienem był raczej oszczędzać energię na później. Start wspólny, kiedy każdy usiłuje wyrwać się tak daleko naprzód, jak to tylko możliwe, jest niesamowicie wymagający, a znaczna wysokość utrudnia oddychanie. Podejrzewam, że dobra połowa zawodników spadła z roweru więcej niż raz.
Chociaż dobrze utrzymana powierzchnia zbocza pozwalała na wygodne sterowanie rowerem, liczba upadających uczyniła zjazd kompletnie nieprzewidywalnym i koniec końców ja też wjechałem w zawodnika, który wylądował na ziemi tuż przed moim przednim kołem. Na szczęście podniosłem się szybko i nie straciłem dużo czasu. Po lodowcu nastąpił zjazd wąską drogą prowadzącą po ruchomych kamieniach, gdzie wyprzedzanie było prawie niemożliwe. Następna część wiodąca wokół Alpe d’Huez wymagała intensywnego pedałowania, a ja zacząłem odczuwać zmęczenie i dałem się wyprzedzić około 30 zawodnikom.
Ostatni fragment stanowiła zajmująca około 10 minut trasa zjazdowa. Dotarłem do mety z łącznym czasem 48 minut, nie popełniwszy żadnych błędów technicznych, i ukończyłem jako 67 spośród 350 uczestników rundy finałowej, a zarazem wszystkich 1500 zawodników, którzy zgłosili się do wyścigu. Moje średnie tętno wynosiło 170 uderzeń na minutę, natomiast maksymalne – 196.

Moim celem było znalezienie się w pierwszej setce, więc jestem usatysfakcjonowany osiągniętą pozycją. Następnym razem powinienem poprawić swoją kondycję fizyczną, jako że zawodnicy, którzy zajęli pierwsze miejsca, są niebywale silni, a ich poziom bardzo wyrównany – w wyścigu udział wzięli kolarze należący do 50 różnych narodowości, w tym najlepsi zawodnicy enduro i downhillu.
Megavalanche był dla mnie jednym z najwspanialszych doświadczeń kolarskich i szczerze zachęcam do wzięcia w nim udziału. Opłata startowa wynosi 118 euro. W zamian nie tylko możesz wystartować w wyścigu, ale dostajesz także tygodniowy bilet na wszystkie kolejki linowe, co jest niezłą okazją. Z pewnością wrócę tu następnym razem. Pełna szybkość od samego początku, opony downhillowe, odpowiednia kondycja i świetna zabawa.

 

Do zobaczenia na Megavalanche!”
Alpe d’Huez Megavalanche Ondrej Barta