To gotowy scenariusz na film. Z jednej strony opowiada o ucieczce ze społecznych nizin, z drugiej o sportowym dramacie bez szczęśliwego zakończenia. Raymond Poulidor na podiach największych imprez kolarskich stał kilkanaście razy, ale nigdy nie wygrał! – Nawet gdyby w wyścigu pojechał sam, to i tak nie zdołałby zwyciężyć – żartowano złośliwie.
Gdyby żył w innych czasach, pewnie wygrałby klasyfikację Tour de France i to kilka razy. Gdyby miał więcej ambicji, też zająłby najwyższy stopień podium. I gdyby nie musiał pracować jako rolnik i tracić czasu w wojsku, to… Gdyby, gdyby, gdyby…
Raymond Poulidor był wybitnym zawodnikiem i ogromnym talentem, ale zapracował sobie tylko na przydomek „Wiecznie Drugi”. Osiem razy był na podium Tour de France, ale ani razu pierwszy. Zdobył cztery medale igrzysk olimpijskich oraz cztery mistrzostw świata, ale żadnego złotego. Poznajcie historię chyba największego pechowca (a może po prostu niespełnionego zawodnika?) w historii kolarstwa.
Ucieczka od pracy
Zaczyna się w małej i ubogiej wsi w centralnej Francji. Raymond przychodzi na świat w 1936 r. i już wtedy było wiadomo, że przed nim trudne dzieciństwo. Jako kilkulatek musiał pracować na roli – w gospodarstwie nie dość, że małym, to jeszcze nie rodzącym wielkich plonów.
Ze szkoły zrezygnował w wieku 14 lat, nie był to jego wybór, ale rodziców. Jego ręce do pracy były potrzebne kilkanaście godzin na dobę, więc o dalszej edukacji mógł tylko pomarzyć. Mimo to znajdował czas, by realizować życiową pasję, czyli jazdę na rowerze. Czasem wcześniej urwał się z pracy, czasem po prostu krócej spał, byle tylko przejechać jak najwięcej kilometrów.
Przełom nastąpił w sposób, którego też nie powstydziłby się reżyser amerykańskich melodramatów. A mianowicie – Poulidor pierwszy rower otrzymał od właściciela sklepu rowerowego. Gdyby nie on, młody Raymond nie zacząłby seryjnie wygrywać lokalnych wyścigów i tym samym nie zarabiałby pieniędzy, które powoli przekonywały rodziców do tego, by trochę odciążyć go od pracy na roli, bo być może znalazł lepszy sposób na życie.
Walka z kolarskimi legendami
Gdy kariera zaczęła się rozkręcać, Poulidor otrzymał powołanie do wojska. Tam zamiast porannej jazdy były musztry, a dziesiątki kilometrów pokonywane na rowerze musiał zamienić na naukę posługiwania się bronią. Na rower wrócił w wieku 24 lat i niemal od razu zaczął zwyciężać.
Najpierw były małe wyścigi, następnie coraz poważniejsze. Dwa lata później był na tyle dobry, że pojechał w swoim debiutanckim Tour de France i zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Wygrał jego rodak – legendarny Jacques Anquetil, pięciokrotny zwycięzca Wielkiej Pętli.
I to właśnie kariera przypadająca na czasy Anquetila i świetnego Eddy’ego Merckxa była największym pechem Poulidora. 10 lub 20 lat wcześniej Francuz pewnie dopiąłby swego, ale przy tak znakomitych konkurentach na podium Tour de France był kolejno: trzeci, drugi, drugi, trzeci, trzeci, trzeci, drugi, trzeci. Łącznie 11 startów, pięć trzecich miejsc, trzy drugie, ale żadnego pierwszego…
Był mocny w górach, do tego podczas Wielkiej Pętli niósł go doping Francuzów. To właśnie jemu, a nie znacznie bardziej utytułowanemu Anquetilowi kibicowała większość rodaków. W bezpośrednich starciach Poulidor dorównywał Anquetilowi, ale jego rywal był wybitnym strategiem. Gdy już wychodził na prowadzenie i zaczynał kontrolować wyścig, trudno było odebrać mu zwycięstwo.
Gdy Anquetil schodził z kolarskiej sceny, wydawało się, że właśnie nadchodzi czas Poulidora. Tyle, że najpierw zaczęły trapić go kontuzje, a później w peletonie pojawił się wielki Eddy Merckx, który Tour de France wygrał pięciokrotnie. Za jego panowania Poulidor kolekcjonował kolejne miejsca na podium, ale nigdy nie stanął na najwyższym. Tym samym stał się rekordzistą pod względem drugich i trzech miejsc w Wielkiej Pętli. Jednak nigdy tego wyścigu nie wygrał.
Ambicja…
Po latach okazało się, że to nie tylko umiejętności rywali stały za tym, że Poulidor zasłużył sobie na przydomek „Wiecznie Drugi”. Inny powód zdradził sam zawodnik, a była nim niewystarczająca ambicja. – Myślałem, że to co osiągnąłem, to już wystarczająco dużo i czułem się z tym świetnie. Dlatego nigdy, ale to nigdy nie wstawałem rano z myślą: „Dziś muszę zwyciężyć!” – mówił w wywiadzie dla „Velo”.
Dziś Poulidor ma 82 lata i wciąż jest blisko kolarstwa. Jego dzieci oraz wnuki były lub są zawodnikami, a on sam zajmuje się sprzedażą rowerów oraz jest blisko organizacji Tour de France. Opublikowano o nim już kilka książek, a przedmowę do jednej z nich napisał Eddy Merckx, który tym samym, nawet w autobiografii Poulidora, znalazł się przed nim. Tym razem jednak na wyraźną prośbę Francuza.