Czemu to takie oczywiste? Ponieważ za rok minie 50 lat od pierwszego zwycięstwa w Wielkiej Pętli znakomitego Eddy’ego Merckxa.
– To dla nas niezwykle ważne, by właśnie w 2019 r. wyścig zaczynał się w miejscu urodzenia człowieka, który najczęściej w historii zakładał żółtą koszulkę lidera Tour de France [96 razy – przyp. red.] – zaznacza Christian Prudhomme, dyrektor Wielkiej Pętli.
Merckx dla Tour de France jest jak Pele dla piłki nożnej czy Michael Jordan dla koszykówki, bo nikt więcej razy nie wygrał klasyfikacji generalnej wyścigu. Triumfował aż pięciokrotnie (w latach 1969 – 1972 i w 1974 r.), czyli tyle samo co trzech innych zawodników. To jednak Merckx jako jedyny zawodnik w historii, w trakcie jednego wyścigu potrafił wygrać klasyfikację generalną, punktową, sprinterską oraz górską (w 1969 r.). Dzięki temu zapracował na pseudonim „Kanibal”, bo chciał zwyciężać wszędzie i z wszystkimi.
– Start Tour de France 2019 w Belgii to minimum, jakie mogliśmy zrobić dla uhonorowania tego wielkiego zawodnika. Jako kolarz był kimś wyjątkowym, a dziś jest po prostu legendą – podkreśla dyrektor Prudhomme.
Tabun chętnych
Tour de France 2019 zacznie się 6 lipca etapem po drogach Flandrii i Walonii, co ma symbolizować jedność Belgii. Z kolei następnego dnia odbędzie się drużynowa jazda na czas po ulicach Brukseli. Kolarze ścigać będą się pewnie w okolicach wielkiej budowli w kształcie atomu, odwiedzą symbol Brukseli, czyli sikającego chłopca, a najlepsi zamiast szampana mogą liczyć na szklaneczkę wyśmienitego belgijskiego piwa.
Tour de France do Belgii zawita piąty raz, a granice Francji opuści po raz 23. w swojej 115-letniej historii. Negocjacje dotyczące startu wyścigu za północną granicą zaczęły się już cztery lata temu, ale nie ma się co dziwić, skoro Norwegowie kilka miesięcy temu ogłosili, że będą starali się o Wielką Pętlę w… 2022 r.
Wyprzedzenie musi być spore, a oferta bardzo konkretna, bo co roku chętnych do zorganizowania etapu największego wyścigu świata jest ponad 200 miast, z czego 100 to już poważne propozycje. Do tej pory zaszczyt goszczenia Tour de France miała: Andora, Niemcy, Irlandia, Włochy, Monako, Holandia, Hiszpania, Szwajcaria i Wielka Brytania.
Kiedyś w tym kontekście mówiło się również o… Polsce, a dokładnie o Krakowie. Bomba wybuchła w 2010 r., gdy okazało się, że Bogdan Koraszewski, wielki entuzjasta Tour de France, zagadnął dyrektora Prudhomme o taką możliwość, ale do złożenia konkretnej propozycji nigdy jednak nie doszło.
Belgia dobra dla Polaków
Goszczenie Wielkiej Pętli to nie tylko wielki prestiż, ale też ogromny obowiązek i wyzwanie. Trzeba przyjąć kolarzy, przygotować trasę, a później przetransportować zawodników i ekipy do Francji. To wszystko kosztuje, a podstawowe wydatki wycenia się na co najmniej 10 mln euro.
W zamian otrzymuje się jednak rozgłos, transmisję telewizyjną do blisko 200 państw, ale też kolarskie szaleństwo. Wydawane są specjalne gazety, witryny sklepowe dekoruje się na żółto, przed wyścigiem tysiące ludzi łapie tysiące gadżetów od ekip, sponsorów i organizatorów.
I tak samo zapewne będzie 6 i 7 lipca 2019 r. w Belgii. Start Tour de France w tym państwie to także dobra wiadomość dla polskich kolarzy i zawodników. W Brukseli i okolicach mieszka bowiem wielu Polaków, którzy żyją tym sportem. Gdy w poprzednim roku Wielka Pętla zaczynała się w niemieckim Dusseldorfie, nasi kolarze mogli czuć się jak w domu, bo niemal na każdym kroku widzieli biało-czerwone flagi. Polscy kibice byli niesamowici – przyznał Michał Kwiatkowski i pewnie na to samo wraz z kolegami będzie liczył w 2019 r. w Belgii.