Gdyby nie czarujące uśmiechy i włosy powiewające spod kasków, trudno byłoby się połapać, że tym razem to panie, a nie panowie walczą na trasie Wielkiej Pętli. Żeński Tour de France zaczynał nieśmiało, ale teraz rośnie w siłę!
Trasa? Wiedzie tymi samymi terenami co u panów. Kibice? Pewnie jest ich trochę mniej, ale to wciąż ten sam kolorowy korowód przebierańców, dla których kolarstwo jest sensem życia. Rywalizacja? Równie zacięta.
Pomysł z biathlonu i biegów narciarskich
Od czterech lat podczas Tour de France rozgrywany jest także La Course by le Tour de France, czyli Tour de France kobiet. Tegoroczny był przełomowy, bo nie kończył się jednodniowym ściganiem na Polach Elizejskich, ale dwoma etapami, które miały w sobie całe piękno kolarstwa – najpierw wspinaczka, następnie wyścig pościgowy.
– Pomysł, który zaczerpnęliśmy z biegów narciarskich i biathlonu, nie był jeszcze testowany w kolarstwie – podkreślał przed imprezą Thierry Gouvenou, dyrektor Tour de France, który po wyścigu mógł odetchnąć, bo impreza okazała się strzałem w dziesiątkę.
Kobiety we Francji wystawiły aż 21 teamów, czyli tylko jeden mniej niż mężczyźni. Do męskiej trasy dołączyły na 18. etapie, czyli na trudnym, górskim podjeździe. Nie miały do pokonania całych 180 km jak panowie, ale 67. Meta jednak też była usytuowana na wymagającej przełęczy Izoard w Alpach.
Uznanie komentatorów
I nie ma co ukrywać – wielu kibiców nie miało swoich faworytek, ale przyglądali się wyścigowi, by się przekonać, czy panie na pewno dadzą radę górze, którą przeklina wielu zawodowców. O amatorach nie wspominając, bo pewnie część dostawała zadyszki i zawrotów głowy już od samego patrzenia na kręte drogi prowadzące na szczyt.
Holenderka Annemiek van Vleuten, zwyciężczyni pierwszego etapu, w pewnym momencie na pedały naciskała już chyba tylko siłą woli. Jeździła od prawej krawędzi do lewej i gdyby nie była zawodowcem, to pewnie cisnęłaby rowerem i krzyknęła: „Mam dość, dalej nie jadę!”.
– Ten podjazd kosztował ją wiele wysiłku – mówili z uznaniem komentatorzy, a sama Van Vleuten przyznała, że momentami jechało jej się bardzo ciężko.
– To była bardzo trudna wspinaczka. Wiedziałam, że cały czas muszę kontrolować wysiłek – przyznała z kolei Włoszka Elisa Longo Borghini, która na mecie zameldowała się trzecia.
Piękno i szybkość
Do czasówki zakwalifikowało się 20 najlepszych zawodniczek z pierwszego etapu, w tym Polka Katarzyna Niewiadoma (która ostatecznie zajęła ósme miejsce).
Drugi etap został rozegrany w Marsylii, na trudnej technicznie, 22-kilometrowej trasie. Krętej, momentami bardzo szybkiej, ale też wystawionej na podmuchy wiatru. Tym razem zawodniczki miały do przejechania dokładnie tę samą trasę co panowie i okazało się, że niektóre panie były od nich szybsze!
Van Vleuten pokonała dystans w 32 minuty i 52 sekundy, czyli szybciej niż trzech mężczyzn. Nie pamiętamy, czy ci zawodnicy nie zaliczyli jakiś upadków, ale nawet jeśli tak, to w końcu panowanie nad rowerem i umiejętne szacowanie możliwości też wchodzi w skład kolarskiej sztuki.
Wie coś o tym Maciej Bodnar, który właśnie w Marsylii osiągnął historyczny wynik – wygrał etap Tour de France. Od Van Vleuten był szybszy o 4 minuty i 37 sekund.
– To było coś wspaniałego. Oglądało nas wielu ludzi, co nakręcało do jeszcze szybciej jazdy. Mam nadzieję, że zapewniłyśmy kibicom fajną rozrywkę – mówiła na mecie szczęśliwa Van Vleuten.
– Sądzę, że ludzie naprawdę lubią patrzeć na dziewczyny, które nie dość, że są piękne, to jeszcze potrafią szybko jeździć na rowerach – dodał z uśmiechem Francuz Warren Barguil, zwycięzca dwóch etapów tegorocznej Wielkiej Pętli, a także klasyfikacji górskiej.
Sponsorem Tour de France jest ŠKODA.
(źródło zdjęć: www.letour.com © A.S.O. / P.Ballet)