Gdy w 2016 roku ogłoszono projekt stworzenia najgłośniejszego na świecie alarmu, powstało niemałe poruszenie i nic w tym dziwnego. Obiecywany huk o 150 dB zwrócił uwagę wszystkich. Dodatkowo londyński wynalazca alarmu, Yannick Read, wierzył, że znalazł sposób, aby położyć kres kradzieży rowerów raz na zawsze.
– Tutaj, w Londynie, skradziono mi zarówno motocykl, jak i rower. Założyłem blokady na oba jednoślady, zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby były bezpieczne. Złodzieje mieli ogromną przewagę, ponieważ byli w stanie uzyskać do nich dostęp i rozmontować zamki w środku nocy, gdy spałem. Zainspirowało mnie to do opracowania alarmu, który by mnie obudził i odstraszył złodzieja. Ten alarm to Bike Mine – opisywał swój wynalazek Yannick Read.
Bike Mine składa się z tytanowego drutu, sprężynowej pułapki i małego detonatora. Przyłączone też zostały paski rzepu, dzięki którym urządzenie można szybko przypiąć w zasadzie do wszystkiego, od roweru po skuter wodny. Brzmi tak prosto, ale wszystko z detonatorem budzi obawy.
– Detonatory używane w Bike Mine czasami nazywa się „ślepakami”. Są łatwo dostępne, a ich posiadanie i używanie jest zgodne z prawem. Bike Mine jest trudny do wykrycia dla złodzieja, a kiedy już zostanie odkryty, jest za późno. Ty już nie śpisz. Twój sąsiad nie śpi. Złodzieje uciekają tak szybko, jak tylko potrafią – powiedział Yannick, zapewniając, że urządzenie jest zupełnie bezpieczne.
Jednakże ludzie się z nim nie zgodzili. Ironia polega na tym, że projekt ostatecznie „nie wypalił”. Jedynie 4331 funtów z planowanych 15 tys. zadeklarowano na Kickstarterze, a produkcji Bike Mine nigdy nie uruchomiono. Co myślicie o tym pomyśle? Skorzystalibyście z wynalazku? Napiszcie nam w komentarzach!
(źródło zdjęć: welovecycling.com)