Zakończyły się igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro. Fani kolarstwa zaczęli je od wyścigu ze startu wspólnego, następnie emocjonowali się czasówką, a na deser podziwiali kolarzy górskich. A dokładnie, to podziwiali Nino Schurtera, który zgarnął kolejny medal.
Paktu z diabłem nie było
Jedni sportowcy wrzucają trofea na dno szafy, za to inni kolekcjonują je w specjalnej gablocie. Gdyby tak Schurter chciał wyeksponować wszystkie swoje zdobycze, musiałby na to przeznaczyć co najmniej pokój. Szwajcar jednak dopiero w niedzielę stał się właścicielem tego najważniejszego trofeum – złota olimpijskiego!
Pewnie nawet sam Schurter dokładnie nie wie, ile już tych wszystkich medali zdobył. W różnych kategoriach mistrzostw świata uzbierał blisko 20, w mistrzostwach Europy kilkanaście, ale najłatwiej policzyć te olimpijskie.
30-latek w Pekinie zdobył brązowy medal, w Londynie srebrny i kto wie, czy przed wyścigiem w Rio de Janeiro nie oddałby wszystkich swoich krążków, byle tylko sięgnąć po złoto. Paktu z diabłem Schurter jednak nie zawierał, a zamiast tego postawił na ciężką pracę. I się nie zawiódł!
Szwajcar, Słowak, Hiszpan
W Rio de Janeiro zawodnicy mieli do przejechania siedem okrążeń po blisko 5 km każde. W połowie dystansu zdecydowanie na czele byli Schurter i Czech Jaroslav Kulhavy, który bronił tytułu mistrza olimpijskiego.
Na ostatnim okrążeniu Szwajcar miał już jednak blisko pół minuty przewagi nad rywalem i takiego prowadzenie nie wypuścił z rąk. Ostatecznie Kulhavy wpadł na metę 50 sekund po nim, a trzecie miejsce zajął Hiszpan Carlos Coloma.
Pomysł oryginalny i nieco szalony
Kolarski świat z zaciekawieniem śledził za to eksperyment, na który zdecydował się Peter Sagan. Słowak jako junior uprawiał kolarstwo górskie, ale kilka lat temu na dobre przerzucił się na rower szosowy i dziś należy do najlepszych zawodników w tej dyscyplinie.
Przed igrzyskami w Rio de Janeiro Sagan wpadł jednak na oryginalny i chyba nieco szalony pomysł – postanowił znów ścigać się z góralami! Słowak zachował się jak motocyklista, który porzucił swój ścigacz na rzecz motocykla enduro i zamierzał walczyć na skałkach, a nie równych jak stół asfaltach. Na początku olimpijskiego wyścigu Sagan jednak mocno zaskoczył. Choć startował z niekorzystnej pozycji, to dołączył do prowadzącej grupy i wydawało się, że może zawstydzić górali. I może tak by się stało, gdyby nie problemy techniczne. Sagan aż trzykrotnie musiał prosić o pomoc, a w takiej sytuacji o czołowych lokatach mógł zapomnieć i ostatecznie zajął 35. miejsce.
„To zaszczyt być częścią igrzysk olimpijskich, startując na rowerze górskim. To było niesamowite doświadczenie, choć naznaczone problemami technicznymi” – napisał Sagan na Twitterze.
„Przez krótką chwilę wydawało się, że Słowak może zrobić coś niezwykłego. Czy miał na to realną szansę? Tego już się nigdy nie dowiemy…” – podsumowała brytyjska gazeta „The Telegraph”.
W stu procentach pewnym być jednak tego nie można, bo Sagan doskonale wie, że gdyby nie problemy ze sprzętem, to być może w Rio de Janeiro zadziwiłby cały kolarski świat. Do tego Słowak jest kolarzem specyficznym, uznawanym nawet za rowerowego hipstera, więc różne pomysły mogą kłębić się w jego głowie. Przecież ma dopiero 26 lat i wiele kolarskich doświadczeń jeszcze przed nim. W końcu sposobem Sagana na życie jest szukanie najtrudniejszych dróg, więc kolejna może zaprowadzić go do następnego startu w olimpijskim wyścigu kolarstwa górskiego, który odbędzie się za cztery lata w Tokio.
(źródło zdjęć: welovecycling.com)