(Źródło: Škoda-Polska)
Ciężko to opisać, to trzeba przeżyć – wspomina Paweł Grzech, który wygrał konkurs Tour de ŠKODA i pojechał na Tour de France. Oto jego opowieść z Wielkiej Pętli.
(Od lewej: Paweł Grzech, Małgosia Żelezik, Artur Wojtkowiak. Źródło: Škoda-Polska)
Mail o wygranej spowodował wielki okrzyk radości, który rozległ się po całym domu. Powitalna kolacja, trening rowerowy, zwiedzaniem miasteczka startowego, przejazdem w kolumnie wyścigu – czy to wszystko zapowiada się dobrze? Nie, to zapowiada się jak spełnienie marzeń każdego miłośnika kolarstwa.
Pierwszy bonus
Drugie miejsce w samolocie wygrała Małgosia Żelezik, a profesjonalną opieką ze strony ŠKODA Polska otoczył nas Artur Wojtkowiak. Spotkaliśmy się w hotelu przy lotnisku w Warszawie. Szybko uzgodniliśmy szczegóły podróży, więc czym prędzej pobiegłem do pokoju, by obejrzeć powtórkę drugiego etapowego zwycięstwa Rafał Majki. Z myślą, że wkrótce zobaczę to wszystko od kuchni, można było spokojnie zasnąć.
We Francji przywitała nas przesympatyczna drużyna ŠKODY. Do kolacji pozostały jeszcze dwie godziny, więc wybraliśmy się na zakupy. Na szczęście Gosia była czujna i zauważyła, że jesteśmy w Lourdes! W taki sposób otrzymaliśmy pierwszy bonus wyprawy w postaci zwiedzenia świętego miejsca. Na tę okazję wymyśliłem nawet hasło reklamowe „ŠKODA napędza duszę”.
(Małgosia Żelezik, Stephen Roche. Źródło: Škoda-Polska)
Przyszedł czas na kolację i spotkanie z pierwszą gwiazdą. Okazało się, że do stołu zasiadamy w towarzystwie Stephena Roche’a, irlandzkiego kolarza, który w 1987 roku wygrał Tour de France, Giro d’Italia i mistrzostwa świata. Do tej pory dokonało tego dwóch zawodników: Eddy Merck i właśnie Stephen! Później był konkurs, pyszne jedzenie, francuskie wino i oczywiście długie rozmowy o kolarstwie.
(Źródło: Škoda-Polska)
Móc przejechać chociaż 500 metrów
Nazajutrz już o godz. 6:45 rozpoczął się poranny trening, a właściwie przejażdżka. Prowadził nas Stephen, a do dyspozycji dostaliśmy rowery marki ŠKODA. W skrócie – pełen karbon z osprzętem Shimano Ultegra. Nie będę ukrywał, że nigdy nie jeździłem rowerem tej klasy, więc moje zdziwienie było ogromne.
Podczas pierwszej części treningu lekkość jazdy i łatwość toczenia była niesamowita, ale pomyślałem, że pewnie droga prowadzi delikatnie w dół. Zdziwiłem się jednak, gdy zawróciliśmy i rozpoczęliśmy jazdę powrotną tą samą trasą. „No nie ma cudów, nie może być tak, że znów jest z górki” – pomyślałem. Rower jednak jechał równie łatwo i lekko. I wiem o czym piszę, bo na rowerze szosowym (niestety z niższej półki) jeżdżę dużo. Powiedziałem o moich spostrzeżeniach Arturowi. Zaczął się śmiać i przyznał, że myślał o tym samym.
Później prysznic, śniadanie i wyjeżdżamy. Znów prowadzi Stephen, ale tym razem samochód ŠKODY. A dokładnie ŠKODĘ Superb w najbogatszej wersji wyposażenia. Jedziemy do miasteczka startowego, a w drodze nasz kierowca opowiada historię swoich występów i okazuje się chodząca encyklopedią wiedzy o kolarstwie.
W miasteczku panuje hałas: kibice wiwatują, a spiker przedstawia kierowników wyścigu. Nasze podniecenie sięga zenitu, gdy wraz z naszym kierowcą etapowym Malcolmem (byłym kolażem z Wielkiej Brytanii) idziemy do strefy „padoku”, gdzie parkują autokary drużyn. Czasu mało (wszystko jest zaplanowane co do sekundy), a do zobaczenia tak wiele. Zaczyna się robić nerwowo, a nam najbardziej zależy na spotkaniu z Michałem Kwiatkowskim i Rafałem Majką.
(Źródło: Škoda-Polska)
Czy się uda? Musi się udać, w końcu to pewnie pierwsza i ostatnia szansa w życiu. Być tu, w środku „peletonu” i nie dotknąć go? Przed autokarem stoją rowery zawodników: piękne, błyszczące, z najwyższej półki. Człowiek oddałby wszystko, by wsiąść na to cudo i przejechać chociaż 500 m. Dyrektor Omega Pharma-Quick Step, grupy Kwiatkowskiego nie obiecuje, że Michał do nas wyjdzie. Wiadomo, przed startem ma ważniejsze sprawy na głowie.
Czas leci, a Kwiato się nie pojawia. Nerwy coraz większe, Malcolm patrzy na zegarek. Nagle w drzwiach autobusu widać uśmiechniętą twarz Michała. Zapewnia, że za chwilę wyjdzie. Sekundy wydają się minutami… W końcu jest. Pierwsza myśl? „Ale mały i drobny, w TV jakiś większy się wydawał”. Wita się z nami, chwilę rozmawiamy. Robimy zdjęcia, Gosia jeszcze prosi o autografy zawodników Omegi. Michał nie odmawia. Wielki gość. Miły, sympatyczny, nie wyniosły.
(Źródło: Škoda-Polska)
Chłop zwariował
Gosia czeka na autografy, ja biegnę do autokaru Tinkoff-Saxo. Nie da się podejść tak blisko jak w przypadku Omegi, ale cierpliwie czekam. Nagle kotara się odsłania i wychodzi gość w białej koszulce w czerwone grochy. Jest Rafał Majka, lider klasyfikacji górskiej, dwukrotny zwycięzca etapu. Wokół wielu kibiców, ale Malcom radzi, bym powiedział coś po polsku, to Rafał zareaguje.
Proszę o zdjęcie, ale nasz kolarz nic nie mówi tylko dalej rozdaje autografy. Kątem oka widzę jednak, że się uśmiecha. Pewnie miło było usłyszeć w tej „wieży Babel” polskie zdanie. W końcu ustawiamy się do zdjęcia, ale Rafał zaraz musi uciekać. Rozumiem, dla mnie to i tak cały świat – to zdjęcie i te chwile, których nikt mi nie zabierze do końca życia. Ktoś to przeczyta i pomyśli: „chłop zwariował”. Na karku prawie czterdziestka, w domu żona i dwójka dzieci, ale jak się jest tam w środku, to takie emocje, taka adrenalina… Ciężko to opisać, to trzeba przeżyć.
Piknik na rondzie
Wsiadamy do samochodu i ruszamy przed peletonem. Mijamy ludzi za wielkimi stołami, przy których czekają na przejazd kolarzy racząc się winem. Widzimy też zapaleńców przebranych za supermana czy ciasteczko z bajki „Shrek”. Malcolm przyspiesza i zatrzymujemy się obok ronda, przez które będzie przejeżdżał wyścig.
Wraz z kolegą rozstawiają stoły turystyczne, przynoszą kosze piknikowe z jedzeniem i serwują napoje. Po posiłku Malcolm informuje, że ucieczka kolarzy ma ponad dwie minuty przewagi, więc możemy jechać za nią. Wsiadamy do SKODY Superb full opcja, gdzie komfort jest tak niesamowity, że można byłoby jechać dookoła świata, a nie tylko dwieście parę kilometrów jednego etapu.
Wspaniałym przeżyciem było też towarzyszenie kolarzom. Co chwilę coś się działo, ktoś komuś zajeżdżał drogę, a kierowcy samochodów musieli mieć oczy dookoła głowy. Teraz już rozumiem, czemu na ogół są nimi byli kolarze.
(Źródło: Škoda-Polska)
W trakcie jazdy padał deszcz, a etap wygrał Litwin Ramunas Navardauskas. Okazało się, że po wyścigu jedno z nas może podejść do sceny, gdzie odbędzie się ceremonia dekoracji. Wybór padł na Gosię, która wróciła rozpromieniona i zszokowana. Gratulowała wszystkim kolarzom, nie obyło się bez uścisków dłoni. Śmiałem się, że tej ręki nie może umyć co najmniej prze dwa tygodnie.
(Źródło: Škoda-Polska)
Niecodzienne powitanie legendy
W drodze powrotnej mijaliśmy studio programu LeMond on Tour, a w nim legendę kolarstwa Grega Lemonda. Powiedziałem do Stephena, że bez zdjęcia z Lemondem nigdzie nie pojadę. Tylko się uśmiechnął i po chwili poinformował, że Greg znajdzie dla nas chwilę. Szok: ja i Lemond w przyjacielskiej pogaduszce! Po chwili Greg był z nami i spytał skąd jesteśmy. Gdy usłyszał odpowiedź, ze szczerym bananem na ustach powitał nas krótkim „k…a m…ć”, co wywołało u wszystkich gromki śmiech. Oczywiście zaraz przeprosił i powiedział, że jednym z jego pierwszych trenerów był Polak, Edward Borysewicz i od niego nauczył się tego „pięknego” polskiego słówka.
Wróciliśmy do hotelu. Po kolacji z Gosią i Arturem toczyliśmy nocne rozmowy. O czym? Wiadomo: o kolarstwie, wyścigu i tym, że przeżyliśmy coś, co się pewnie nigdy się nie powtórzy. Chociaż ja już mam plan jak wrócić do kolumny TdF. Jaki? Niech to zostanie moją słodką tajemnicą. Jedno marzenie już się spełniło, może z drugim też się uda?
(Od lewej: Małgosia Żelezik, Greg LeMond, Artur Wojtkowiak, Paweł Grzech, Stepchen Roche. Źródło: Škoda-Polska)
Trasa na nas czeka
Na końcu muszę podziękować. ŠKODZIE Polska za zorganizowanie tego konkursu, super było go wygrać. Arturowi za opiekę i dbanie, by wszystko było na swoim miejscu i działało jak w szwajcarskim zegarku. Z kolei Gosi dziękuję za miłe towarzystwo, a ludziom z teamu ŠKODY za to, że dbali o nas najlepiej jak mogli. Pozdrawiam wszystkich i do zobaczenia gdzieś na trasie.